|
|
|
|
Marshall Paula - Rodzina Schuylerów 06 - Spokojny człowiek, serie, Rodzina Schuylerów
|
aaaaCzęsto usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.aaaa
[ Pobierz całość w formacie PDF ] PAULA MARSHALL Spokojny człowiek PROLOG Nowy Jork, 1890 roku - Proszę tędy, panie Marriott. Pan Schuyler czeka na pana. Allen Marriott z ponurym wyrazem twarzy wstał z niewy godnego krzesła, na którym czekał co najmniej od pół godziny w holu biura Gerarda Schuylera. Był wysokim, smukłym mło dzieńcem, mającym około dwudziestu lat, z modnie przystrzy żonymi ciemnymi włosami, piwnymi oczyma i bladą, nieco smutną twarzą. Ubrany był w sposób nienaganny. Pomijając fakt, iż nie pałał radością, wyglądał jak na prawdziwego dżen telmena przystało, który, będąc synem Alicji, siostry ojca pana Gerarda, miał prawo uważać się za kuzyna Gerarda Schuylera, bezwzględnego międzynarodowego finansisty. Biuro, do którego go wprowadzono, choć zastawione wcale nie najdroższymi meblami, urządzone było z ogromnym sma kiem. Największe wrażenie robiło, oczywiście poza imponującą postacią samego Gerarda Schuylera, jego dębowe biurko, za którym siedział. Kiedy zaanonsowano Allena, zajęty był pisaniem i konty nuował to zajęcie jeszcze przez dobre kilka minut. Nie zapro ponował Allenowi, by usiadł, ani wtedy, gdy wprowadził go lo kaj, ani wtedy, gdy odłożył pióro. Wreszcie podniósł wzrok na swego kuzyna i zapytał krótko: - Czy pan wie, dlaczego posłałem po pana? Allen, oszołomiony pierwszym spotkaniem z człowiekiem, o sukcesach którego wiele słyszał, zdobył się tylko na skinienie głową. Gerard oparł się wygodnie o poręcz okazałego fotela. - Panie Marriott, to mi nie wystarcza. Musimy od razu po stawić sprawę jasno. Proszę odpowiedzieć, tak czy nie. - Tak. - Allen wiedział, że nie wykazuje odpowiedniego en tuzjazmu, lecz nie zdołał nad sobą zapanować. Mówienie przy chodziło mu z trudem, gdyż sprawa, z jaką tu przybył, była dla niego wyjątkowo przykra, jednak nie miał innego wyjścia. - Wobec tego proszę dokładnie przedstawić mi pańską sy tuację. - W jakim celu? - bez zastanowienia zareagował Allen. - Przecież pan doskonale wie, dlaczego się tutaj znalazłem. - Czy zawsze odpowiada pan pytaniem na pytanie? Jeśli tak, bardzo źle to wróży. Owszem, orientuję się, z jakiego po wodu przybył pan do mnie, czy jednak zechce mi pan wyjaśnić tę sprawę osobiście? Proszę odpowiedzieć, albo może pan uznać rozmowę za skończoną. Drzwi znajdują się za panem. Allen zacisnął zęby i powiedział na tyle uprzejmie, na ile w tej chwili było go stać: - Przybyłem do pana, ponieważ po śmierci mego ojca, Cor- neliusa Marriotta, moja matka i ja dowiedzieliśmy się, iż był bankrutem i że musimy natychmiast opuścić nasz dom, co też zrobiliśmy. Obecnie mieszkamy w skromnym hotelu w Queens, który byliśmy w stanie opłacić tylko dlatego, że moja matka zdołała nielegalnie zachować kilka drobnych klejnotów, które do niej należały. - Nie musiał wyjaśniać Gerardowi, że przed tem zajmowali jeden z najbardziej luksusowych nowojorskich domów, który stał przy Piątej Alei, a obecnie czekał na kupca. - Na szczęście zdążyłem ukończyć rozpoczęte dwa lata temu studia w Yale, nie mam jednak wystarczających środków, żeby utrzymać matkę i siebie na odpowiednim poziomie. Z tego to powodu matka napisała do mojego i pańskiego dziadka, ka pitana Ghysbrechta Schuylera, z prośbą o pomoc finansową. - Allen przerwał i spojrzał przez okno, zanim podjął na nowo swoją relację. - Kapitan cieszy się opinią twardego człowieka i rzeczywiście na nią zasługuje. Odpisał matce, że sama jest winna swojej sytuacji i musi ponieść tego konsekwencje. Wy chodząc za mąż, otrzymała wielki posag, a ponadto jej mąż po śmierci swego ojca odziedziczył trzy miliony dolarów. To, że roztrwonił taką fortunę wskutek nieudanych transakcji finanso wych, pijaństwa, hazardu i upodobania do kobiet, nie jest winą jego teścia i dlatego on nie poczuwa się do obowiązku, żeby nam pomóc. Allen przerwał ponownie. - Proszę mówić dalej, jednak niech pan pamięta, że ja rów nież jestem twardym człowiekiem - odezwał się Gerard miłym głosem. - Wtedy moja matka, powołując się na łączące was stare więzy rodzinne, napisała do pana i otrzymała odpowiedź, że skoro potrzebujemy pomocy, mam stawić się dziś w pań skim biurze, a pan zastanowi się, czy będzie mógł coś dla nas zrobić. - Przedstawił to pan w doskonale przejrzysty sposób, sam nie zrobiłbym tego lepiej. A teraz niech pan mi powie, jak po stąpiłby pan na moim miejscu? Allen spojrzał na Gerarda. Naprawdę czuł się bardzo niezrę cznie, wręcz fatalnie. Dwa tygodnie temu zawalił się cały jego świat. Musiał opuścić Yale, gdzie, mimo młodego wieku, wró żono mu błyskotliwą naukową karierę na polu matematyki. Za mierzał badać istotę i funkcję czasu we wszechświecie. Jego pra dziad, Cornelius Marriott, przybył do Ameryki na początku osiemnastego stulecia. Był wtedy zubożałym zegarmistrzem, otworzył własne przedsiębiorstwo w Bostonie, dzięki któremu zdobył niewielki majątek, który znacznie powiększył, gdy wże nił się w bogatą rodzinę De Lanceyów. Wszyscy następni Marriottowie, aż do Corneliusa, marno trawnego ojca Allena, mnożyli majątek, i w związku z tym już dawno temu zrezygnowali z zegarmistrzostwa. Allen odnalazł notatki pierwszego Corneliusa i został zegarmistrzem amato rem, w wolnym czasie naprawiając zegarki. Kiedy otworzyła się przed nim kariera uniwersytecka, obiecał sobie, że w przyszło ści zbuduje własne laboratorium i będzie w nim przeprowadzał eksperymenty, o których marzył jeszcze jako chłopiec. Teraz to marzenie stało się nierealne i Allen musiał błagać o pomoc znanego z bezwzględności bogatego kuzyna. Wiedział, że Gerard czeka na odpowiedź. Postanowił mówić otwarcie, nie zważając na ewentualne skutki. - Nie wiem, ponieważ nie potrafię sobie wyobrazić siebie na pańskim miejscu. Był przekonany, że tym sposobem zniweczył wszystkie szanse na pomoc ze strony Gerarda, który wyprostował się w fo telu i zapisał coś na kawałku papieru. - Podoba mi się pańska uczciwa odpowiedź. Proszę posłu chać mojej propozycji i następnie zdecydować, czy ją pan przyj muje. Wygląda ona następująco: jestem gotów wypłacać pań skiej matce dożywotnią rentę, która pozwoli jej na wygodne ży cie, w przeciwieństwie bowiem do mego ojca nie życzę sobie, by ktokolwiek z rodziny Schuylerów umierał z biedy. Stawiam jednak pewien warunek, a mianowicie podejmie pan pracę młodszego kancelisty w moim biurze w Nowym Jorku, dzięki czemu również panu nędza nie zajrzy w oczy. Pańska matka bę dzie otrzymywać rentę tak długo, dopóki pan będzie u mnie za trudniony. - Ale przecież... - zaczął Allen. - Przecież odbyłem ko sztowne studia w Yale... - Urwał, widząc minę Gerarda. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plpies-bambi.htw.pl
|
|
|
Odnośniki
Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.Macomber Debbie - Siostry z Orcard Valley 03 - Nora, serie, Siostry z Orcard ValleyMcBride Mary - Zabłąkane serca 03 - Gołąbka, serie, Zabłąkane sercaManuel Lisa - Romanse Classic 26 - Słodkie niebo, serie, Romanse ClassicMcMahon Barbara - Siostry Beaufort 01 - Sprobujmy jeszcze raz, serie, Siostry BeaufortMajor Ann - Szaleństwo 03 - Szaleństwo Innocence, serie, SzaleństwoMay Karol - Szatan i Judasz 06 - Dzebel Megaham, Szatan i JudaszMarkowa Dawne Powell Anne - Twoje dziecko jest inteligentne, PEDAGOGIKA, Psychologia rozwoju człowieka, Dla rodziców o dzieciachMagdalena Sadecka - Konstrukcje potoczne w dialogach Człowieka z marmuru - notatki, FILMOZNAWSTWO, Historia filmu PolskiegoMahabharata - opowiada Barbara Mikołajewska Ks 06-07 (2010), Ksiegarnia, Religia, Hindu, MahabharataMalewska Hanna Muszyński Heliodor- Kłamstwo dzieci, Galeria Asertywnosci, PSYCHOLOGIA ROZWOJU CZŁOWIEKA
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plniecoinny.xlx.pl
|
|
|
|
Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.
|
|
|
|