X

Photo Rating Website
Strona początkowa Mateusz, Nowakowski, Bóg, Nauka
Maurice Leblanc - Arsen Lupin, Do poczytania, Różne

aaaaCzęsto usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.aaaa [ Pobierz całość w formacie PDF ]



Tytuł oryginału: Uaiguille creuse

Wydanie przejrzane i poprawione według spolszczenia:

Maurice Leblanc Zbrodnia w zamku

Maurice Leblanc Tajemnica królowej

Oba tytuły wydane nakładem „Kuriera Litewskiego", Wilno 1910

Redaktor

Wanda Noszka-Gabor

Projekt okładki Ludwik Żelaźniewicz

Redaktor techniczny Tomasz Kisielnicki

 

 

    Zbrodnia w zamku

      I. Zabójca znika bez śladu

 

Rajmunda nasłuchiwała. W ciszy nocnej dobiegł ją tym razem zupełnie już wyraźny szmer kroków; wstała i, narzuciwszy szlafrok, skierowała się ku pokojowi ku­zynki, którą spotkała już na progu:

Która teraz może być godzina? — zapytała Zuzan­na.

Około czwartej. Czy słyszałaś?

Tak, w sali na dole ktoś chodzi.

Nie obawiaj się; nie ma niebezpieczeństwa, obok mieszka twój ojciec.

Ale on może być w niebezpieczeństwie...

Jest tam przecież Daval...

Na drugim końcu zamku... Nie usłyszy.



Wahały się, nie wiedząc, jak mają postąpić. Nagle Zuzanna wydała stłumiony okrzyk: - — Patrz... mężczyzna... tam... koło basenu...

Istotnie jakiś obcy mężczyzna szedł pośpiesznie przez park. Pod pachą niósł przedmiot, dość znacznych rozmia­rów; widziały, jak minął starą kaplicę i skierował się ku furtce, ukrytej w murze. Panny wyjrzały przez okno. Do balkonu pierwszego piętra przystawiona była drabina, po której schodził właśnie drugi mężczyzna, również niosąc jakiś ciężar.

Wystraszona Zuzanna padła na kolana szepcąc:

Zawołajmy... zawołajmy pomocy...

Ale któż przyjdzie?... Twój ojciec... a jeżeli tam są jeszcze ludzie... i rzucą się na niego?

-— Zadzwoń na służbę!...

Rajmunda nacisnęła dzwonek. Czekały. Zapanowała niezmierna cisza, wśród której nagle rozległ się odgłos walki, hałas wywracanych sprzętów, urywane słowa i krzyki, potem okropny jęk umierającego.

Rajmunda wypadła na korytarz, za nią biegła, chwie­jąc się, Zuzanna. Tak doszły do drzwi salonu, a otworzy­wszy je, zatrzymały się na progu jak skamieniałe. Na wprost nich stał mężczyzna z latarką w ręku; oświetlił nią blade twarze panien; przypatrywał się im długą chwilę, potem z wolna, nie śpiesząc, wziął kapelusz, starł ślady na dywanie, podszedł do balkonu, obrócił się, złożył głę­boki ukłon i zniknął.

Zuzanna wbiegła do buduaru, oddzielającego salon od pokoju jej ojca. Tutaj wszakże przedstawił się jej okropny widok. W świetle księżyca leżały na posadzce

dwa martwe ciała. Dziewczę pochyliło się nad jednym z

nich:

—              Ojcze! Ojcze!... to ty... — krzyknęła z rozpaczą.
Hrabia de Gesvres poruszył się i wyszeptał drżącym

głosem:

—              Uspokój się... nie jestem ranny... A Daval? Czy żyje? Nóż?... Nóż...

W tej chwili weszło dwóch służących ze światłem. Rajmunda rzuciła się ku drugiemu ciału i poznała Jana Davala, sekretarza hrabiego. Twarz jego powlekała się bladością śmierci.

Wówczas wstała, weszła do salonu, zdjęła ze ściany, zawieszonej bronią, nabitą strzelbę i wyszła na balkon. Nieznajomy nie mógł być jeszcze daleko; istotnie spo­strzegła go, idącego koło ruin starej kaplicy. Rajmunda z wolna przyłożyła broń do ramienia, wycelowała i strzeli­ła. Człowiek upadł.

Doskonale, panienko — odezwał się jeden ze słu­żących — ten już schwytany. Pójdę po niego.

Nie, Wiktorze, patrz, wstaje... biegnij lepiej do furtki. Tylko tamtędy może uciec.

Wiktor pobiegł, ale zanim jeszcze dostał się do parku, mężczyzna znów upadł. Rajmunda zawołała drugiego służącego:

Albercie, widzisz go tam, na dole, koło kolumny?

Tak, pełza po trawie... nie może się podnieść...

Nie spuszczaj go z oka; nie może uciec. Na prawo ruiny, na lewo — łąka. Wiktor niech strzeże drzwi — rze­kła, biorąc fuzję.

Przecież panienka nie pójdzie tam?









—              Nie, nie — powiedziała stanowczo — nie bój się... mam jeszcze jeden nabój... Jeżeli się poruszy...

Wyszła. Za chwilę Albert spostrzegł, jak szła ku rui­nom, krzyknął więc przez okno:

—              Wślizgnął się za kolumnę. Nie widzę go... panien­ko, ostrożnie!...

Rajmunda obeszła dokoła starą kaplicę, ażeby odciąć obcemu drogę ucieczki; wkrótce Albert stracił ją z oczu. Nie widząc Rajmundy dłuższy czas, zaczął się niepokoić i ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt usiłował się do­stać do drabiny; wówczas zszedł po niej i pobiegł wprost ku kolumnie, koło której po raz ostatni widział nieznajo­mego. Znalazł tam Rajmundę, obszukującą miejsce przy pomocy Wiktora.

No, i cóż? — zapytał.

Uciec nie może — odrzekł Wiktor.

A furtka?

Wracam stamtąd... klucz mam przy sobie...

Trzeba jednak dobrze pilnować...

Nie ma obawy... nie ucieknie... Za dziesięć minut będziemy go mieli.

W tej chwili nadszedł dzierżawca folwarku, którego zabudowania widać było na prawo, w dość znacznej od­ległości, ale jeszcze w obrębie wałów; nie spotkał nikogo.

—              Co, u diabła — odezwał się Albert — nie mógł przecież wymknąć się z ruin. Schował się widocznie w ja­kiejś norze.

Przeprowadzili najstaranniejsze poszukiwania, obej­rzeli każdy krzak, poruszyli każdy kamień. Przekonali się, że kaplica jest szczelnie zamknięta i że ani jedna szyba nie została rozbita. Obeszli klasztor, przeszukali wszy­stkie kąty. Poszukiwania były jednak próżne.

Jedyny rezultat był ten: na miejscu, gdzie nieznajomy upadł, trafiony kulą Rajmundy, znaleziono czapkę szofe­ra z niezmiernie delikatnej, żółtej skóry. Poza tym nic więcej.

               II. Najmłodszy z detektywów wstępuje na scenę

 

O godzinie szóstej nadjechała żandarmeria i udała się na miejsce wypadku, posławszy przedtem umyślnego do biura policji w Dieppe z raportem wyjaśniającym okoli­czności towarzyszące przestępstwu i wspominając o naj­poważniejszym dowodzie obecności zbrodniarza: szoferskiej czapce i nożu-narzędziu zbrodni.

O godzinie dziesiątej dwa najęte powozy stanęły przed zamkiem. W jednym z nich znajdował się pomo­cnik prokuratora z sędzią śledczym oraz jego sekreta­rzem. W drugim siedziało dwóch młodych reporterów, przedstawicieli „Journal de Rouen" oraz jednego z naj­większych dzienników paryskich.

Zamek d'Ambrumesy, dawniej opactwo, zniesione podczas rewolucji, od lat dwudziestu należące do hrabie­go de Gesvres, składał się z głównego korpusu i dwóch skrzydeł, otoczonych kamienną balustradą. Poprzez mury zamkowe, za równiną, zamkniętą stromymi wzgórzami normandzkimi, prześwitywała błękitna linia morza.















Tutaj mieszkał hrabia de Gesvres z córką Zuzanną, śli­cznym słabym stworzeniem o złotych włosach oraz sio- ! strzenicą swą, Rajmundą de Saint-Veran, którą przyjął do swego domu, gdy dwa lata temu nagła śmierć ojca i matki uczyniła ją sierotą. Życie w zamku było ciche i regularne. Od czasu do czasu przyjeżdżali sąsiedzi. W lecie hrabia codziennie prawie zawoził obie panienki do Dieppe. Hrabia był mężczyzną wysokiego wzrostu, oj pięknej, poważnej twarzy, całkiem już siwy. Będąc nie­zmiernie bogatym, sam jednak zarządzał swym mająt­kiem, jedynie przy pomocy sekretarza Jana Davala.

Pierwszych wiadomości o zbrodni dostarczył sędziemu śledczemu brygadier, postawiony na straży przed bramą. Kryjówki zbrodniarza jeszcze nie odnaleziono, ale wszy­stkie wyjścia z parku były strzeżone. Ucieczka stała się niepodobieństwem.

Nowo przybyli przeszli przez główną salę i jadalnię, położone na pierwszym piętrze, skierowując się ku apar­tamentom drugiego. W salonie rzucał się przede wszyst­kim w oczy nadzwyczajny porządek. Ani jedna rzecz, ani jedno krzesło nie zostało tu poruszone, wszystko było ha swoim miejscu, niczego nie brakowało. Na lewo i na pra­wo wisiały wspaniałe flamandzkie gobeliny. W głębi wid­niały przepiękne płótna w pysznych ramach, przedstawia­jące sceny z mitologii. Były to słynne obrazy Rubensa, które hrabia de Gesvres odziedziczył po krewnym swym, markizie Bobadilla, grandzie hiszpańskim.

Obejrzawszy salon, sędzia śledczy rzekł:

— Jeżeli powodem zabójstwa była kradzież, bądź co bądź nie popełniono jej w tym pokoju.

Kto to wie! — odezwał się pomocnik, mówiący niewiele, ale zawsze na przekór swemu zwierzchnikowi.

Gdyby tak było, złoczyńcy zabraliby przede wszy­stkim obrazy i gobeliny.

Może zabrakło im czasu.

To właśnie musimy wyjaśnić.

W tej chwili wszedł hrabia de Gesvres w towarzystwie doktora. Hrabia powitał obu sędziów, po czym otworzył drzwi do buduaru.

Pokój, do którego nikt dotychczas nie wchodziła w przeciwieństwie do salonu znajdował się w największym nieładzie. Krzesła były poprzewracane, jedno złamane; zegar, papiery, lichtarze leżały na podłodze. Tu i ówdzie widniały ślady krwi.

Doktor zdjął prześcieradło zakrywające ciało. Jan Daval, ubrany w swój codzienny aksamitny garnitur i podkute buty, leżał na wznak z rozrzuconymi rękoma. Kołnierz i krawat zdjęto, na szyi widać było wąską, lecz długą ranę.

Śmierć nastąpiła natychmiast — oświadczył doktor — od pierwszego uderzenia.

Zapewne tym nożem — rzekł sędzia śledczy — który widziałem na kominku w salonie, obok skórzanej czapki?

Tak — potwierdził hrabia de Gesvres — nóż nale­żał do tej samej kolekcji broni, z której siostrzenica moja, panna Saint-Veran, wzięła fuzję. Co do czapki zaś, najwidoczniej zgubił ją zabójca.

Sędzia obejrzał pokój, zadał parę pytań doktoro­wi, po czym poprosił hrabiego, aby mu opowiedział wszy-



stko, co widział i wiedział. Oto zeznania hrabiego:

Obudził mnie Jan Daval. Spałem źle i wciąż zda­wało mi się, że słyszę jakiś hałas. Nagle, otworzywszy oczy, spostrzegłem go przed mym łóżkiem zupełnie ubra­nego, ze świecą w ręku. Wydawał się bardzo zmieszany i rzekł z cicha; „Ktoś jest w sali!" Wstałem i uchyliłem drzwi do buduaru, gdy w tejże chwili otwarły się te oto drugie drzwi, prowadzące do wielkiego salonu i stanął w nich jakiś mężczyzna. Rzucił się na mnie, powalając ude­rzeniem w skroń. Opowiadam to panom bez szczegółów, a to dlatego, iż pamiętam jedynie najgłówniejsze fakty, a fakty te następowały z niesłychaną szybkością.

A potem?

Potem nic już więcej nie wiem... straciłem przy­tomność... Kiedy przyszedłem do siebie, Daval leżał na podłodze, śmiertelnie raniony.

Czy podejrzewa pan kogo?

Nikogo.

Nie ma pan wrogów?

Nic o tym nie wiem.

I pan Daval nie miał ich także?

Daval? Wrogów? Ależ to najlepszy człowiek w świecie. Jan Daval od lat dwudziestu był moim sekreta­rzem i powiernikiem, otaczała go powszechna sympatia.

Jednakże walczono tutaj, popełniono zabójstwo; musiała być tego jakaś przyczyna.

Przyczyna? Oczywiście, najprostszą i prawdopo­dobną przyczyną była kradzież.

Czy skradziono coś panu?

Nie.

A zatem?...

A zatem, ponieważ nie skradziono i ponieważ nie widzę, aby mi cośkolwiek brakowało, szukajcie, pano­wie. Córka moja i siostrzenica powiedzą wam, iż widziały dwóch mężczyzn w parku i Że mężczyźni ci nieśli jakieś cię­żary.

Panny...

Panny widziały to przez sen? Chętnie bym temu uwierzył, gdyż te wszystkie poszukiwania i przypuszcze­nia zmęczyły mnie nad wyraz. A zresztą, zapytajcie...

Sędzia poprosił obie panienki do wielkiej sali. Zuzan­na, blada i drżąca, zaledwie mogła mówić. Rajmunda, energiczniejsza i odważniejsza, jak również i piękniejsza, ze złotym blaskiem w czarnych oczach, opowiedziała o wypadkach nocy i o swoim w nim udziale.

Jest pani zatem zupełnie pewna tego, co pani mówi?

Najzupełniej. Mężczyźni przechodzący parkiem coś nieśli.

A trzeci?

Wyszedł stąd z pustymi rękoma.

Czy może go pani opisać?

Co prawda — oślepiał nas wciąż światłem swej la­tarni, mogę jednak powiedzieć, że był wysoki i, zdaje się, gruby.

Czy taki wydał się i pani? — zapytał sędzia śledczy Zuzannę de Gesvres.

Tak... albo raczej nie... — powiedziała, zastano­wiwszy się, Zuzanna — mnie wydał się średniego wzrostu i chudy.



sta, na zewnątrz ozdobiona była mnóstwem marmurowych figurek, z których każda warta była tysiące.

Ukryć się tu wszakże było niepodobieństwem i jakże zresztą się dostać, kiedy klucz znajdował się zawsze u ogrodnika.

Poszukiwania doszły do furtki, przez którą wchodzili turyści, pragnący zwiedzić ruiny. Za nią ciągnęła się szeroka droga. Filleul nachylił się: na piasku widoczne były ślady opon samochodowych. W tej chwili Rajmunda i Wik­tor przypomnieli sobie, iż rzeczywiście po wystrzale usłyszeli jakby warkot automobilu.

Ramony połączył się ze swymi towarzyszami — oświadczył sędzia.             

Niepodobna!,— zawołał Wiktor. — Byłem tutaj, kiedy panienka i Albert jeszcze go widzieli.             

Ależ wreszcie musi gdzieś się znajdować! Z zewnątrz albo tutaj, trzeciego przypuszczenia być nie może. 1

—              Jest tutaj — twierdzili uporczywie służący.             
Sędzia śledczy wzruszył ramionami i odwrócił się od nich ze złością. Doprawdy,

głupia sprawa. Kradzież, której nic nie skradziono, nieuchwytny przestępca — ciekawe

Czas upływał. De Gesvres zaprosił sędziów i obu: dziennikarzy na śniadanie. Jedli w milczeniu; potem Filleull powrócił do sali, w której przesłuchiwał służbę. Nagle jednak na dziedzińcu rozległ się tętent koni, a po chwili wszedł żandarm, wysłany do Dieppe.

—              No cóż? Widziałeś się z kapelusznikiem? — wykrzyknął sędzia, pragnąc czym prędzej posłyszeć pierwszą wskazówkę.



              Widziałem się z samym panem Maigret. Czape­czkę tę sprzedano woźnicy.

Woźnicy?

Tak, woźnicy, który zatrzymał się ze swoją doroż­ką i poprosił o czapkę szoferską z żółtej skóry dla jedne­go ze swych klientów. Była tylko ta jedna czapka. Zapła­cił, nie spojrzawszy nawet na rozmiar, i odjechał. Bardzo mu było spieszno.

Kiedy to było?

Dzisiaj rano, o godzinie ósmej.

Dzisiaj rano? Co pleciesz?

Czapka była kupiona dzisiaj rano.

Ależ to niemożliwe, ponieważ dzisiaj w nocy zna­leziono ją w parku; musiała więc być kupiona dawniej.

—              Dzisiaj rano. Tak mi powiedział kupiec.
Zapanowało milczenie. Sędzia śledczy, wytrącony z

równowagi, usiłował połapać się w całej tej plątaninie. Nagle,  uderzony niespodziewaną myślą,  porwał się z, miejsca.

—              Niech tu przyprowadzą dorożkarza, który przy­wiózł nas dzisiaj rano! Prędko! Dorożkarza!

Brygadier ze swym pomocnikiem pobiegł do stajni. W parę minut potem brygadier powrócił sam.

Gdzie dorożkarz?

Poprosił, ażeby mu wolno było pójść do kuchni, zjadł śniadanie, a potem...

A potem?

Uciekł.

Z dorożką?

Nie. Pod pozorem, ze chce zobaczyć swych rodziców w Ouville, pożyczył sobie rower od stajennego. Zol stawił płaszcz i kapelusz.

Nie pojechał przecież z gołą głową?

Wyjął z kieszeni czapkę i włożył ją na głowę.

Czapkę?

Tak. Z żółtej skóry.

Ależ to niepodobna! Czapka leży tutaj.

To prawda, panie sędzio, ale on miał taką samą jak pomocnik prokuratora zaśmiał się z cicha.

 

To doskonale! Znakomite! Dwie czapki... Jednał prawdziwa, stanowiąca dla nas jedyny dowód rzeczowy, uciekła na głowie pseudodorożkarza! Druga, fałszywa, jest w pańskim ręku. To nas wystrychnął!

Niech jadą za nim! Łapią! — krzyknął Filleul. — Brygadierze Quevillon, dwóch twoich ludzi niech pędzi, co koń wyskoczy!

Teraz jest już daleko — odezwał się pomocnik.

Gdziekolwiek byłby, musimy go dostać!

Spodziewam się tego, panie sędzio, sądzę jednak, że poszukiwania nasze potrzebniejsze są tutaj! Proszę przeczy­tać   tę   kartkę,   którą   znalazłem   w kieszeni   płaszcza.

Jakiego płaszcza?

Płaszcza dorożkarza.

Pomocnik prokuratora podał Filleulowi kawałek pa­pieru, złożony we czworo, na którym napisano ołówkiem następujące, wyrazy:

„Biada pannie, jeżeli zabiła naczelnika."

Zapanowało ogólne milczenie.

—              Dzielny chłop, ostrzega nas — szepnął pomocnik prokuratora.

              Panie hrabio — powiedział sędzia śledczy — bła­gam pana, proszę się nie trwożyć. A nade wszystko pani, panno Saint-Veran. Ta groźba jest bez znaczenia, ponie­waż sprawiedliwość znajduje się tu na miejscu. Podejmiemy wszystkie środki ostrożności. Ręczę za pani bez­pieczeństwo. Co zaś do panów — dodał zwracając się do reporterów — liczę na waszą dyskrecję. Uprzejmości mo­jej jedynie zawdzięczacie, że jesteście świadkami tego śledztwa i nieszlachetnie byłoby, gdybyście odwdzięczyli mi się...

Przerwał uderzony nagłą jakąś myślą; przyglądał się kolejno młodzieńcom, wreszcie podszedł do jednego z nich.

Które z pism wysłało pana tutaj?

„Journal de Rouen".

Ma pan kartę redakcyjną?

Oto ona.

Dokument był w porządku. Niepodobna się było do niczego przyczepić. Filleul zapytał drugiego reporte...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pies-bambi.htw.pl
  • Odnośniki
    Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.
    Marszałek Piotr Krzysztof - Najwyższe włdze wojskowe w II RP 2011r, 002-02 WOJSKO POLSKIE 1914.07.28-1939.08.31, 002-02 RÓŻNE DOKUMENTY
    Matuszak Tomasz - Użycie wojsk balonowych w wojnie 1919-1920 2000r, 002-02 WOJSKO POLSKIE 1914.07.28-1939.08.31, 002-02 RÓŻNE DOKUMENTY
    Maria Mrukot. Kosmetologia. Receptariusz, Hollywood Beauty Secrets, Kosmetologia, różne wybrane recepty
    Matuszak Jacek - Wojsko Polskie w Afganistanie 2002-2014 2014r, 002-06A WOJSKO POLSKIE RÓŻNE DOKUMENTY
    METODOL REVITAL HISTORIC URBAN QUARTERS NICOSIA CYPR, Architektura Krajobrazu, Artykuły różne - rewitalizacja, planowanie, krajobraz
    Mandy King TOU, DO SKRAPKÓW, różne, Inspire me, MKing InspireMeBlogTrain, README SDD
    Mahler, opracowania i kompozycje - Jakub Kowalewski, opracowania na różne składy
    Mario Puzo - Omerta, Do poczytania, Puzo Mario
    Marjorie Perloff - Pound-Stevens. Czyja era (dwadzieścia lat później) [1985], studia różne, Opracowania
    Maria Szyszkowska - Stwarzanie Siebie, różne przeróżne, 4Misiek, Podstawy konstrukcji maszyn, zachomikowane
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jakbynigdynic.opx.pl
  • Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.

    Designed By Royalty-Free.Org

    Drogi uĚźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.