Photo Rating Website
Strona początkowa Mateusz, Nowakowski, Bóg, Nauka
Marion Zimmer Bradley - Dom swiatow, PONAD 12 000 podręczniki, Z-337

aaaaCzęsto usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.aaaa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

MARION ZIMMER BRADLEY

Dom światów

przełożyli: BEATA KOŁODZIEJCZYK

I BARTEK LICZBIŃSKI

WYDAWNICTWO ALFA WARSZAWA 1995

Tytuł oryginału

The House Between the Worlds

 

 

 

POULOWI ANDERSONOWI, pisarzowi fantasy, poecie i popularyzatorowi sag skandynawskich, za zapoznanie mnie z jego kilkoma ulubionymi legendami zwłaszcza tymi, które dotyczą Alfarów ­elfów Północy - jak również za uświa­domienie mi, że są dobrem wspólnym Świata Literatury.

MARION ZIMMER BRADLEY

NOTA AUTORKI

Oczywiście, w kampusie Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley (ani nigdzie indziej) nie stoi budynek o na­zwie Smythe Hall. Nie ma tam też Instytutu Parapsycho­logii czy zespołu wykladowców i studentów opisanych w tej książce. Kampus uniwersytecki jest naturalnie miejscem realnie istniejącym i staralam się w tej powieści odzwierciedlić z grubsza jego topografię. Pozwolilam sobie na usytuowanie Smythe Hall w pobliżu faktycznie istniejącego Barrows Hall. Stalo się to możliwe dzięki wykorzystaniu znajomości prawdziwego kampusu, wi­docznego z okien mego domu.

Jeżeli w tekście użyłam nazwiska jakiejkolwiek żyjącej osoby, jest to nieuniknione. Każde nazwisko wymyślone przez pisarza prędzej czy później zostanie nadane czło­wiekowi urodzonemu na tym ludnym kontynencie.

MARION ZIMMER BRADLEY

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

Cameron Fenton zaczynał się denerwować. Biały, ste­rylny pokój, w którym się znalazł, przypominał szpital, a wrażenie to wzmagał natrętny odór środków dezynfe­kujących i leków. Fenton nie spodziewał się, że same przygotowania wyprowadzą go z równowagi, ale steryl­ne pomieszczenie, białe fartuchy, wysokie, twarde łóżko sprawiały, że czuł się nieswojo. Profesor Garnock stał odwrócony plecami, a podenerwowany Fenton spoglą­dał w stronę drzwi.

Można się było jeszcze rozmyślić. W każdej chwili mógł po prostu wstać i wyjść. Jakim cudem ja się w to wszystko władowałem? Ciekawość, odpowiedział sam sobie. Ciekawość. Ten sam co zawsze i wszędzie pierw­szy stopień do piekła.

Wcześniej na dole, kiedy Garnock przytoczył to powiedzenie w swoim przytulnym, choć obdrapanym, starym gabinecie, ukrytym na uboczu nowoczesnego Smythe Hall, brzmiało ono zupełnie inaczej. Gabinet profesora był zawalony książkami, wysokimi stertami papierów, a ściany obwieszone intrygującymi wykresa­mi. Sam Garnock wydawał się wtedy inny. Siedział za biurkiem w starym tweedowym płaszczu i rozluźnionym krawacie. Na brzegu blatu stał kubek z wystygłą już kawą. Pod wrażeniem słów profesora Fenton zapom­niał o swojej.

 

- Początki były takie same jak w przypadku każde­go środka halucynogennego - powiedział Garnock i wskazał palcem czasopismo leżące na jego kolanach. - Po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o tym z Psy­chedelic Review. Sprowadzono grupkę naszprycowa­nych dzieciaków z ulicy. Wiadomo powszechnie, że z chwilą odkrycia i zakazania jakiegokolwiek środka psychodelicznego nasza młódź natychmiast wymyśla coś nowego. W końcu udało nam się położyć łapę na specyfiku i przetestowaliśmy tę nowość. Jeśli interesują cię detale farmakologiczne, znajdziesz je w tym artyku­le. Podczas badań stwierdziliśmy, że znajdujemy się w punkcie przełomowym, na który wszyscy czekaliśmy. Nasze wyniki sprawdzaliśmy wielokrotnie przy zacho­waniu dostępnych zabezpieczeń. Dokonaliśmy nawet tego, czego żądano w czasie przeprowadzania testów na Uri Gellerze w Stanford, które, jak wiesz, od lat stano­wią kość niezgody w środowisku. Zaprosiliśmy niezna­jomego magika cyrkowego, żeby przygotował wiary­godne testy i uniemożliwił badanym zafałszowanie wy­ników.

- Czy z tego wynika, że jest to środek, który zwięk­sza poziom percepcji pozazmysłowej ESP?

- Na to by wyglądało - odpowiedział Garnock. Był wysokim, potężnym mężczyzną, nosił przydługie włosy i dwudniowy zarost. Dlaczego, pomyślał Fenton, dlaczego on sam nigdy się nie złamał i nie pozwolił so­bie na długie włosy i zarost. Na kampusie w Berkeley nikt by tego nie zauważył. Ale Lewis Garnock, profesor parapsychologii, wyróżniał się w tłumie i Fenton zasta­nawiał się dlaczego... Powrócił myślami do słów Gar­nocka i zapytał:

- Na ile jest to niebezpieczne?

- Żadnych poważnych skutków ubocznych nie stwierdzono po dwustu próbach klinicznych, przeprowadzonych najpierw na zwierzętach laboratoryjnych, a potem na ludziach.

- Czy można powiedzieć, że efekt ESP został defini­tywnie dowiedziony?

Garnock kiwnął głową.

- Jednoznacznie. Większość środków odurzających, jak wiadomo, obniża możliwość percepcji pozazmysło­wej. Poddaj badanego działaniu jakiegokolwiek narko­tyku, a jego zdolność odgadywania kart z talii Zenera znacznie się pogorszy i to jeszcze przed pojawieniem się innych skutków działania narkotyku. Jeden czy dwa kieliszki alkoholu likwidują zahamowania wewnętrzne i podnoszą poziom ESP o kilka punktów, ale niech ba­dany wypije jeszcze kilka kieliszków, a w pełni utraci zdolność ESP, nim się upije.

- A ten nowy środek... - Antaril.

- Antaril. Kto go tak nazwał?

- Bóg jeden wie, najprawdopodobniej komputer. Tak czy inaczej nowy środek zwiększa poziom ESP, słuchaj teraz uważnie, Cam, zawsze o co najmniej pięć­dziesiąt procent, a czasami o czterysta, a nawet pięćset. Przy średniej dawce antarilu, a wciąż pracujemy nad dawką optymalną, czterech badanych w Duke odgadło osiem zestawów kart Zenera pod rząd. Jak widzisz, prawdopodobieństwo przypadku wydaje się wyklu­czone.

Fenton zagwizdał. Śledził przebieg eksperymentów Rhine'a, od kiedy zainteresował się parapsychologią. W czasie pierwszych trzydziestu lat ich trwania odno­towano jedynie cztery przypadki bezbłędnego odczyta­nia kart Zenera, ale i temu wielu nie dawało wiary.

Garnock przyjrzał mu się uważnie i powoli skinął głową.

- Tak - powiedział - to przełom, bez dwóch zdań.

Otrzymaliśmy w końcu taki rodzaj dowodów, na które tyraliśmy przez lata. Dowodów, jakie możemy podsu­nąć tym, którzy wciąż podważają istnienie spostrzega­nia pozazmysłowego.

Fenton wiedział o tym doskonale. Zacytował teraz najczęściej przytaczaną opinię o parapsychologii:

- „W każdej innej dziedzinie jedna dziesiąta zebra­nych materiałów dowodowych byłaby przekonująca. W przypadku parapsychologii dziesięciokrotnie więk­szy materiał dowodowy nie wystarcza, by przekonać kogokolwiek."

Garnock ciągnął swoją myśl:

- Jeśli naprawdę natrafiliśmy na to, o czym myślę, wszystko, przez co przeszliśmy, miało swój głęboki sens. Te długie lata, które przesiadywałem tutaj znosząc upokorzenia, jakie spotykają każdego uznanego psy­chologa poważnie traktującego parapsychologię. moja długoletnia walka o założenie Instytutu Parapsychologii na Wydziale Psychologii czy choćby gnębienie moich studentów wymogiem analizy matematycznej i kompu­terowego sprawdzania wszystkiego, cokolwiek miało być zaakceptowane, i wreszcie sposób, w jaki zmieniali moich najlepszych studentów w treserów szczurów, kie­dy bezwzględnie wymagali czterech semestrów psycho­logii behawioralnej. A nawet po tym wszystkim wypo­minano im, że to parapsychologia wyprała im mózgi.

Twarz miał surową, oczy wpatrzone daleko przed siebie. Po chwili jednak otrząsnął się.

- Weź te materiały do domu, Cam, przeczytaj w nocy i zawiadom mnie, czy się decydujesz.

Fenton zabrał do domu gruby plik papierów z deta­lami farmakologicznymi, a następnego dnia wrócił z nowymi pytaniami.

- Czy efekt ESP jest niezawodny, czy każdy go do­znaje?

- Niezupełnie. Sześć osób na dziesięć. Dokładnie jak w szwajcarskim zegarku, sześć na dziesięć.

- A te cztery?

- Niektórzy tracą przytomność bardzo szybko i ury­wa się kontakt z prowadzącym badanie, więc nie wie­my, co się z nimi dzieje. Po przebudzeniu są w stanie opowiedzieć dokładny przebieg snów i halucynacji. Sal­ly Lobeck, pamiętasz ją jeszcze ze swoich czasów, pró­buje przeanalizować sny badanych i halucynacje ze względu na ich zastosowanie przy badaniu fenomenu jasnowidzenia. Ja sam mam co do tego wątpliwości, ale Sally chce napisać doktorat, więc zaaprobowałem jej pomysł. W co dziesiątym przypadku, w rzeczywistości jest ich mniej, badany przechodzi chwilowy wzrost po­ziomu ESP, następnie jednak zapada w stan halucyna­cji, a po przebudzeniu opowiada o dokuczliwych bólach i okresowej utracie orientacji. To i tylko to, jak dotąd, można by podciągnąć pod niepożądane skutki uboczne, są one jednak przejściowe. Przetestowaliśmy sto cztery osoby, czyli wcale nie tak wiele, a więc możemy jeszcze napotkać skutki uboczne, które dotychczas nie wystą­piły.

Cameron Fenton miał wtedy tak naprawdę tylko jed­no ważne pytanie.

- Kiedy rozpoczynamy?

Teraz, kiedy przygotowania dobiegły końca, Fenton zaczynał się denerwować. Nie przypuszczał, że warunki będą aż tak kliniczne.

Na laboratoryjnym piętrze Smythe Hall, w samym Instytucie Parapsychologii, przeprowadzano nieformal­ne testy. Z powodu zaostrzonej kontroli medycznej od­bywały się w luźnej atmosferze. Stało się to konieczne. Fenton nie był behawiorystą, ale wiedział, że aby unie­możliwić niepożądane reakcje badanych, należy elimi­nować jakiekolwiek wywołujące je bodźce. W czasie pierwszych badań percepcji pozazmysłowej na uniwer­sytecie w Duke nie uniknięto błędów. Same badania by­ły nudne, po prostu bardzo nudne dla badanych. Mieli odgadywać zestaw kart za zestawem, a na dodatek nie byli informowani na bieżąco 0 osiąganych wynikach. Sytuacja ta sprawiła, że w wielu wypadkach zniechęceni badani o wysokim poziomie ESP przerywali ekspery­ment w połowie. Mimo najlepszych ich intencji wczesne badania osłabiały skutki podniesionego poziomu ESP z powodu nudy i zmęczenia.

Teraz same testy były proste. Badanego sadzano za potężnym, drewnianym ekranem i zakładano mu koń­skie okulary, żeby się nie dekoncentrował. Prowadzący badanie, który siedział za ekranem, kolejno odkrywał dwadzieścia pięć kart z talii Zenera. Należało się skupić na ulotnym odczuciu, jakie ogarniało badanego na myśl o danej karcie, na której mógł być krzyż, gwiazda, fala, koło lub kwadrat. Zrobioną przez badanego listę po­równywano z tą, którą przygotował prowadzący test. I to było wszystko.

Rachunek prawdopodobieństwa wykazywał, że na chybił trafił można odgadnąć od czterech do sześciu kart. Jeśli badany był zmęczony, niewyspany lub w złej formie, nie odgadywał zwykle nic. Badania należało jednak kontynuować. Od czasu gdy po każdym prawi­dłowym odgadnięciu prowadzący „nagradzał" badane­go zapalającym się światełkiem, wyniki rosły. Zdarzały się przypadki, że wsłuchawszy się w swoje ulotne prze­czucia, odgadywano dziewiętnaście kart pod rząd. Ale ciągle nie było wiadomo, jak to się dzieje. W głowie badanego pojawiały się obrazki, które należało w kolej­ności zapisać. Nie osiągało się nic siląc się lub próbując odgadnąć kolejność kart. Najlepiej było poddać się przepływowi fal alfa. Badanych przyzwyczajono do te­go, że podczas testu podłączano ich do elektroencefa­

lografu. Każdy z nich miał już swoje ulubione warunki, w których poddawał się badaniu. Kilkakrotnie przetes­towano studentów, którym podano minimalną dawkę LSD. Szczęście Garnocka nie miało granic, gdy ekspe­ryment ten zakończył się fiaskiem.

Profesor odetchnął z ulgą, gdyż Paul Lawford po wie­lu perypetiach wyleciał w końcu z Instytutu Parapsy­chologii.

- Brakuje nam jeszcze tylko oskarżenia, że wymu­szamy na studentach branie narkotyków - powiedział wtedy.

Przyzwyczajono się już do studentów pierwszych lat, strojących sobie żarty z magistrantów, którzy zaczynają się bawić w czarownice. Nauczono się, jak radzić sobie z polityką wydziałową. Wydział Psychologii nigdy nie otrząsnął się do końca z szoku, jakim było ustanowie­nie i sfinansowanie Katedry Parapsychologii. A kiedy katedrę przekształcono w niezależny Instytut Parapsy­chologii, niezależny od Wydziału Psychologii, na rów­nych prawach z Instytutem Psychologii Kształcenia, trzech profesorów psychologii zagroziło rezygnacją. Ja­ko powód podali przypuszczenie, że Wydział Psycholo­gii w Berkeley powoli stanie się pośmiewiskiem dla świata akademickiego. Przywyknięto do wyrzucania za drzwi żartownisiów przychodzących z prośbą o prze­powiednie i nagabywaczy, którzy byli przekonani, że profesor Garnock - naukowiec z wieloletnim dorob­kiem i licznymi tytułami - i wszyscy jego asystenci sprzymierzyli się z bliżej nieokreślonych i nieczystych powodów, aby uparcie podtrzymywać istnienie mistyfi­kacji zwanej percepcją pozazmysłową. Nauczono się znosić studentów, którzy podawali się za media i pod­dawali testom. Ponieważ nie byli w stanie odgad­nąć ani jednego zestawu kart, odchodzili utwierdzeni w przekonaniu, że to wszystko jest jednym wielkim spiskiem. Wreszcie trzeba było sobie radzić z tempera­mentem, a czasami z nadmierną pyszałkowatością tych studentów, którzy rzeczywiście mieli zdolności medial­ne...

Nie. Do nich nie dało się przyzwyczaić.

Na przekór wszystkim trudnościom instytut ciągle pracował, wbrew myślom - Boże, jak natrętnym - po co właściwie zajmować się faktem, czy ktoś jest espe­rem, czy nie. Co jakiś czas pojawiał się osobnik z nie­podważalnym talentem.

Dzikim, samorodnym talentem.

Niespotykanym. Bardzo, bardzo rzadkim. Cameron Fenton był nim w pewnym stopniu obdarzony. Nie na­zbyt hojnie, ale wystarczająco, by odgadnąć zestaw kart przynajmniej raz dziennie. Ale byli też ludzie, którzy robili to regularnie, co godzina. Bezbłędnie odgadywali po czterdzieści par kart, jedna po drugiej. Kolejność kart zależała od tego, jak zostały wrzucone przez urzą­dzenie do tasowania. Nikt nie wiedział, jak to robili, ale zawodowi magicy potwierdzali, że nie ma mowy o mi­styfikacji.

I dlatego instytut nieustannie pracował. Dlatego ciąg­le przeprowadzano nudne testy na percepcję pozazmy­słową, zmuszając chichoczących studentów, aby im się poddawali. Przychodzili bardzo sceptyczni, z kiesze­niami pełnymi zużytych już dowcipów na temat ESP.

Zastanawiał upór, z jakim ludzie ostatniego ćwierć­wiecza dwudziestego wieku ciągle wmawiali sobie, że nie wierzą w istnienie percepcji pozazmysłowej. Fento­nowi przypominało to wywiad z pewnym mężczyzną, który twierdził, że Ziemia była płaska w dniu lądowania pierwszego człowieka na Księżycu. Zwolennik tej tezy wciąż utrzymywał, że statek kosmiczny nie mógł okrą­żyć Ziemi, gdyż ta nie jest kulista. „Ten statek pewno gdzieś odleciał", przyznawał. „Zrobił duże koło, ale do Księżyca nie doleciał, bo to niemożliwe." Nie ufał rów­nież zdjęciom. „Oszukane", podtrzymywał. „W dzisiej­szych czasach ze zdjęciami można zrobić wszystko, wystarczy spojrzeć na tricki filmowe."

Obserwując Garnocka przygotowującego test Fenton pomyślał, że to pewnie właśnie dlatego sam zdecydował się kiedyś na parapsychologię - właśnie dlatego, żeby jego umysł nie stał się podobny do umysłów wyznaw­ców poglądu o płaskiej Ziemi, do takiego rodzaju ludzi, którzy odrzucają każdy racjonalny fakt mogący podwa­żyć ich stare przeświadczenia. Freud nigdy nie zdołał zgromadzić tylu dowodów na istnienie podświadomoś­ci. Einstein przeprowadził mniej badań statystycznych nad strukturą atomu. W każdej innej dziedzinie nauki dowody matematyczne zniweczyłyby wszelkie wątpli­wości. Jednak w przypadku parapsychologii ciągle usi­łowano podważyć dowody na istnienie zjawisk z tej dziedziny. A należałoby się skupić na ich badaniu i określaniu konsekwencji zastosowania tej wiedzy we współczesnym świecie.

Oczywiście, było kilka wyjątków -`eksperymenty Rhine'a czy Hoyta Forda w Teksasie, który pierwszy zaczął wymagać kursu parapsychologii jako niezbęd­nego warunku ukończenia studiów psychologicznych. A wśród tych, którzy mieli odwagę mówić o tym peł­nym głosem, znajdował się uczeń Forda, Lewis Wade Garnock, profesor parapsychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. No i Fenton, który po tylu latach spędzonych z dala od uczelni powrócił, by wspólnie pracowali nad dowodami.

Czy wciąż mam wątpliwości? A może chcę przekonać właśnie samego siebie?

- I jak, Cam, jesteś gotów? Fenton skinął głową.

- Czy mam położyć się na łóżku?

Garnock uśmiechnął się półgębkiem.

- Wygląda to tak, jakbym stał się freudystą na stare lata. To tylko na wypadek utraty przytomności. Łatwiej sobie wtedy z tobą poradzimy.

Fenton zdjął buty i wdrapał się na łóżko. Ułożył wy­godnie poduszkę, rozluźnił kołnierzyk, podwinął ręka­wy do łokci. Odetchnął z ulgą, gdy przed ukłuciem igły poczuł mrożący chłód znieczulenia miejscowego. Nie­nawidził zastrzyków.

- Za chwilę poczujesz się nieco ociężały - powie­dział Garnock. - Poproszę, żeby podano zestaw kart. Fenton zamknął oczy i próbował zapanować nad

lekkimi zawrotami głowy i ogarniającą go dezorienta­cją. Przez chwilę zastanawiał się, czy zawroty są rze­czywiste, czy może są skutkiem sugestii.

Garnock ostrzegał go, że będzie się czuł otępiały. Wspomnę później profesorowi, żeby nie mówił bada­nemu, czego ma się spodziewać, postanowił Fenton. Powoli zaczynało mu się zbierać na wymioty; narastają­ce uczucie mdłości sprawiało, że głos Garnocka wywo­ływał w nim rozdrażnienie.

- Czy jesteś gotów do odczytywania zestawu, Cam? Czy możemy zaczynać?

Czemu nie, u diabła, w końcu urządzamy całą tę szopkę właśnie po to.

Cameron Fenton wstał ze szpitalnego łóżka i pod­szedł do ekranu. Siedziała za nim prowadząca badanie, niewidoczna z łóżka, i rozkładała karty. Ponownie za­kręciło mu się w głowie, ciężko zrobił jeszcze parę kro­ków i poczuł, jak jego ręka przechodzi przez drewnia­ny ekran. Nie przestraszył się jednak. Wolno spojrzał za siebie i bez zdziwienia stwierdził, że ciągle leży na łóż­ku. Jego bezwładne, ospałe ciało odezwało się stamtąd: - Kiedy tylko zechcesz, doktorze.

Garnock wziął do ręki papier i pióro.

Dobrze, że to on notuje, pomyślał Fenton i spojrzał na swoje ciężkie ciało. Żaden z nas nie utrzymałby teraz niczego w rękach... Żaden z nas? Kimże więc jestem? Swoim własnym ciałem astralnym? Zachciało mu się śmiać. Nigdy nie wierzył w te teorie. A może to na­prawdę efekt percepcji pozazmysłowej, bo przecież mógł tam stać i widział karty rozkładane za ekranem przez rudowłosą Marjie Anderson.

- Koło.

- Koło - powtarzał Garnock i zapisywał. - Gwiazda.

- Gwiazda. - Fala.

- Fala.

Marjie wykładała karty jedna za drugą, a Fenton przesyłał informacje do swojej półprzytomnej połowy na łóżku, która powtarzała je bezrefleksyjnie. Lepiej zrobię kilka błędów, bo pomyśli, że ściągam. Zabaw­ne... nigdy wcześniej nie ściągałem. Fenton zmieszał się. Czyżbym ściągał? A może to naprawdę percepcja po­zazmysłowa? Moje zmysły należą przecież do tego ciała na łóżku, które nic nie widzi, czyli nie ściągam. Ale mimo to stoję tu obserwując Marjie i czuję się nieswojo.

Powiedział coś w tym rodzaju, a Garnock zachłannie zanotował.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pies-bambi.htw.pl
  • Odnośniki
    Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.
    May Karol - Rod Rodrigandow 12 - Jego królewska mość, Ród Rodrigandów
    Metodologia - SPSS - Jakub Niewiarkowski - ćwiczenia 12 - Test, Metodologia - SPSS - Zastosowanie komputerów (osolek)
    Matematyka GIM KL 3. Podręcznik. Matematyka 2001 2013 Dubiecka Anna, Inne
    Matematyka Próbne arkusze maturalne Matematyka 20112012 Świda Elżbieta, Podręczniki, lektury
    Marcin Guś - Podręczny sprzęt ratowniczy lina, szkolenia, WOPR, ratownictwo wodne,
    MCTS Egzamin 70-652 Konfigurowanie wirtualizacji systemów Windows Server z płytą CD Ruest Nelson, Podręczniki, lektury
    McDonald Laura - Mylące podobieństwo, CZYTADEŁKA, 2012-11 paczka PDF ponad 350 tytułów (thx to tina7)
    Makowiecki Andrzej - Ja, CZYTADEŁKA, 2012-11 paczka PDF ponad 350 tytułów (thx to tina7)
    Mark R. Proctor Minimally Invasive Neurosurgery, Medycyna, Neurochirurgia - podręczniki
    Matematyka z plusem 1 Podręcznik Karpiński Marcin, Nauka
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • niecoinny.xlx.pl
  • Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.

    Designed By Royalty-Free.Org