Photo Rating Website
Strona początkowa Mateusz, Nowakowski, Bóg, Nauka
Mark Twain - Pod gołym niebem, Dokumenty(1)

aaaaCzęsto usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.aaaa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
MARK TWAIN
POD
GOŁYM NIEBEM
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
CZĘŚĆ PIERWSZA
I. WYJAZD DO NEWADY
Mój brat otrzymał nominację na sekretarza Terytorium Newady; był to urząd świetny, sku-
piający w sobie obowiązki i honory skarbnika, kontrolera generalnego, sekretarza stanowego i
urzędującego gubernatora w nieobecności tego ostatniego. Pensja wynosząca tysiąc osiemset
dolarów rocznie i tytuł „pana sekretarza” przydawały temu zaszczytnemu stanowisku wspa-
niałości imponującej i oszołamiającej. Byłem młody i głupi, więc zazdrościłem bratu. Zazdro-
ściłem mu pozycji i finansowego splendoru, a zwłaszcza zazdrościłem mu podróży, długiej i
niezwykłej, jaka go czekała, i nowego, zdumiewającego świata, który miał poznać. Będzie
podróżował! Nie wyjeżdżałem nigdy z rodzinnego miasta i samo słowo „podróż” posiadało
dla mnie urzekający czar. Niebawem brat mój znajdzie się w odległości setek mil od domu, na
wielkich preriach i równinach, wśród gór Dalekiego Zachodu, zobaczy bawoły i Indian, psy
stepowe i antylopy, będzie miał mnóstwo najrozmaitszych przygód i kto wie, czy go nie po-
wieszą albo nie oskalpują, a w ogóle będzie się bawił świetnie, będzie pisał o wszystkim do
domu i zostanie bohaterem. Ponadto zobaczy kopalnie złota i srebra i któregoś dnia po połu-
dniu, po skończonej pracy, pójdzie sobie na przechadzkę i znajdzie gdzieś na stoku wzgórza
kilka szufel błyszczących bryłek złota i srebra. Z czasem stanie się bogaty, wróci do domu
morzem i będzie tak obojętnie rozprawiał o San Francisco, zatoce i Pacyfiku, jak gdyby zoba-
czenie tych cudów było bagatelką.
Co cierpiałem rozmyślając nad jego szczęściem, tego żadne pióro nie zdoła opisać. Gdy
więc ofiarował mi z zimnym spokojem bajeczne stanowisko prywatnego sekretarza, zdawało
mi się, że ziemia i niebo zniknęły, a firmament zwinął się na kształt rulonu sekretarskich pa-
pierów. Nie mogłem pragnąć niczego więcej. Ukontentowanie moje było zupełne. W dwie
godziny później byłem gotowy do drogi. Z pakowaniem niewiele miałem zachodu, ponieważ
zamierzaliśmy jechać pocztą od granicy Missouri do Newady, a pasażerom wolno było zabie-
rać tylko znikome ilości bagażu. W tych dobrych dawnych czasach, przed dziesięciu czy
dwunastu laty, nie istniała jeszcze kolej żelazna docierająca do wybrzeży Pacyfiku – nie poło-
żono jeszcze ani jednego jedynego kawałka szyny.
Planowałem, że zostanę w Newadzie trzy miesiące; nie miałem zamiaru siedzieć tam dłu-
żej. Chciałem zobaczyć wszystko, co osobliwe i nowe, a potem wrócić prędko do moich
spraw w rodzinnym mieście. Czy mogłem przypuszczać, że doczekam się końca tej trzymie-
sięcznej wycieczki dopiero po upływie sześciu czy siedmiu niezwykle długich lat?
Całą noc śnili mi się Indianie, prerie i sztaby srebra; nazajutrz, w oznaczonym czasie,
wsiedliśmy w porcie St. Louis na pokład parowca zdążającego w górę rzeki Missouri.
Płynęliśmy z St. Louis do St. Joseph dni sześć, a była to podróż tak nudna, tak ospała i tak
monotonna, że pozostawiłaby mi równie mało wspomnień, gdyby trwała sześć minut zamiast
tyluż dni. Jedyne, co mi po niej zostało w pamięci, to zatarte, pogmatwane obrazy groźnie
wyglądającej karpiny, po której z rozmysłem przejeżdżaliśmy jedną lub drugą śrubą; raf, w
które stukaliśmy raz po raz dziobem, aby w końcu wycofać się i szukać przejścia w dostęp-
niejszym miejscu; i wreszcie mielizn, na których siadaliśmy niekiedy jak kury na grzędzie i
odpoczywaliśmy, aby się z nich zwlec po jakimś czasie. Właściwie statek mógł z równym
powodzeniem przebyć drogę do St. Joseph lądem, bo i tak szedł cały niemal czas wdrapując
się cierpliwie
i pracowicie na rafy i przeskakując karpiny. Kapitan powiedział, że jego statek
jest „byczy” i że przydałaby mu się tylko większa śruba i silniejsza para. Ja pomyślałem, że
statkowi przydałyby się szczudła, ale byłem na tyle mądry, że tego nie powiedziałem.
4
II. OPUSZCZAMY TEREN STANÓW
Gdy pewnego szczęśliwego wieczora statek nasz przybił do przystani w St. Joseph, skie-
rowaliśmy pierwsze kroki do biura pocztowego, gdzie przyjęto od nas opłatę po dolarów sto
pięćdziesiąt za bilety na dyliżans do Carson City w Newadzie.
Nazajutrz wczesnym rankiem przełknęliśmy śniadanie i udaliśmy się śpiesznie na miejsce
odjazdu. Tu natrafiliśmy na przeszkodę, którejśmy lekkomyślnie nie przewidzieli – mianowi-
cie, że nie można tak spakować rzeczy w ciężki kufer podróżny, żeby waga nie przekraczała
dozwolonych dwudziestu pięciu funtów, ponieważ sam kufer waży więcej. A wolno nam było
wziąć tylko po dwadzieścia pięć funtów bagażu. Wobec tego musieliśmy otworzyć kufry i
dokonać szybkiego wyboru. Włożyliśmy nasz dozwolony prawem bagaż do jednej walizy, a
kufry kazaliśmy odesłać do St. Louis. Smutne było to rozstanie, bo nie mieliśmy już teraz
czarnych żakietów i białych rękawiczek, w których moglibyśmy wystąpić na przyjęciu u In-
dian Pawnee w Górach Skalistych, a także zostaliśmy pozbawieni cylindrów, lakierowanych
trzewików i w ogóle wszystkiego, co umila życie i pozwala mu płynąć spokojnym torem.
Ograniczyliśmy się do potrzeb stanu wojennego. Włożyliśmy na siebie grube ubrania z
szorstkiej wełny, wełniane wojskowe koszule i toporne trzewiki; do walizy zaś wcisnęliśmy
po kilka białych koszul, nieco bielizny i drobiazgów. Mój brat sekretarz wziął jeszcze cztery
funty dzienników ustaw i sześć funtów słownika encyklopedycznego, nie wiedzieliśmy bo-
wiem, w naszej świętej naiwności, że księgi te można zamówić jednego dnia w San Francisco
i nazajutrz otrzymać w Carson City. Byłem uzbrojony po zęby w żałosny, mały siedmio-
strzałowy pistolet systemu Smith and Wesson, który miał kule wielkości pigułek homeopa-
tycznych; przy dozowaniu dla człowieka dorosłego trzeba było użyć wszystkich siedmiu kul.
Ale byłem zachwycony. Uważałem, że jest to broń bardzo niebezpieczna. Pistolet miał tylko
jedną wadę: nie można było z niego trafić do celu. Jeden z naszych konduktorów wprawiał się
na krowie i dopóki krowa stała nieruchomo, nic jej nie groziło; ale zaledwie zaczęła się ru-
szać, on zaś obrał sobie inny cel, spotkało biedaczkę nieszczęście. Pan sekretarz miał niewiel-
kiego colta, nosił go na pasku dla obrony przed Indianami i z ostrożności nie zasuwał spustu.
Pan George Bemis był postacią złowieszczą i przerażającą. Przydzielono go nam jako to-
warzysza podróży. Widzieliśmy go pierwszy raz w życiu. Nosił przy pasku stary oryginalny
rewolwer firmy Allen, taki, jaki ludzie nieuprzejmi nazywają „pieprzniczką”. Wystarczyło
odciągnąć cyngiel, a kurek spadał i rozlegał się strzał. W miarę naciskania cyngla kurek za-
czynał się podnosić, a bębenek obracać; po sekundzie kurek spadał i kula z hukiem opusz-
czała lufę. Wymierzyć do celu nad obracającą się lufą i trafić – ach, takiego czynu nikt nie
dokonał rewolwerem firmy Allen! Jednakże broń George’a była niezawodna, bo jak potem
powiedział jeden z naszych woźniców: „Jeżeli ta pukawka nie trafi tego, do czego strzelała, to
z pewnością przedziurawi co innego”. Tak się też stało. Miała trafić w dwójkę treflową przy-
bitą do drzewa, a przedziurawiła muła stojącego w odległości trzydziestu jardów w lewo.
Bemis wcale nie pragnął tego muła, ale przyszedł właściciel z dubeltówką w ręku i namówił
go na kupno. Tak, trzeba przyznać, że to była wesolutka broń. Niekiedy wszystkie sześć luf
naraz zaczynało pluć kulami i człowiek tylko z tyłu mógł się czuć bezpieczny.
Wzięliśmy kilka koców dla ochrony przed przymrozkami w górach. Jeśli idzie o przed-
mioty zbytku, byliśmy bardzo skromni; zabraliśmy tylko kilka fajek i pięć funtów tytoniu.
Mieliśmy dwie duże bańki do przechowywania wody między stacjami pocztowymi na Wiel-
kiej Równinie, a także woreczek
po śrucie pełen srebrnych monet na opłacanie śniadań i ko-
lacji.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pies-bambi.htw.pl
  • Odnośniki
    Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.
    Marszałek Piotr Krzysztof - Najwyższe włdze wojskowe w II RP 2011r, 002-02 WOJSKO POLSKIE 1914.07.28-1939.08.31, 002-02 RÓŻNE DOKUMENTY
    Matuszak Tomasz - Użycie wojsk balonowych w wojnie 1919-1920 2000r, 002-02 WOJSKO POLSKIE 1914.07.28-1939.08.31, 002-02 RÓŻNE DOKUMENTY
    Maryja, Religijne, Katechezy, Materiały katechetyczne i duszpasterskie, Katecheza, Dokumentacja do katechezy, Konspekty, nieposortowane
    Matuszak Jacek - Wojsko Polskie w Afganistanie 2002-2014 2014r, 002-06A WOJSKO POLSKIE RÓŻNE DOKUMENTY
    Maciej Demianiuk, Dokumenty Inżynierskie, Ergonomia, Ergonomia
    Metodyka wychowania fizycznego wykłady Wykładowca Eligiusz Madejski, Dokumenty
    Martin - A Hybrid Model for Simulating Diffused First Reflections in Two-Dimensional Acoustic Environments (2001), dokumenty, Akustyka
    Masterton Graham - Ogród seksu czyli Erotyczne sny kobiet i ich interpretacja, Dokumenty - CIEKAWE!!!
    MATKA EUGENIA RAVASIO - BÓG OJCIEC MÓWI DO SWOICH DZIECI(1), Dokumenty religijne
    MAREK ANNEUSZ LUKAN - WOJNA DOMOWA, Dokumenty. Hasło - Krzaczki, Autorzy starożytni
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rodi314.opx.pl
  • Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.

    Designed By Royalty-Free.Org