Photo Rating Website
Strona początkowa Mateusz, Nowakowski, Bóg, Nauka
McBride Mary - Zbłąkane serca 03 - Gołąbka(1), Henrieta 3, Zabłąkane serca

aaaaCzęsto usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.aaaa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Terytorium Nowego Meksyku, 1878
Wygranie w pokera stu dolarów to jedna sprawa, a wygranie kobiety to już całkiem coś innego.
Will Curry, gdyby wiedział, że tak się stanie, prędzej spaliłby te cztery .przeklęte króle, a nie
wykładał je na stół. Przede wszystkim jednak nigdy by nie pojechał do Las Vegas, całą chwałę i
wątpliwą przyjemność eskortowania więźnia przed oblicze władz hrabstwa San Miguel, cedując
na swego zastępcę. Niestety, Will osobiście wybrał się na tę wycieczkę, ponieważ zatęsknił za
porządnym pokerem, a naprawdę ... to chciał wygrać duże pieniądze. Wybrał się. I wygrał. A
niech to szlag ...
- Przestań ciągnąć się tak za mną, słyszysz? Sunąc przez ciemności błotnistą drogą, jeszcze
bardziej wydłużył krok. Jednak szelest halek za nim nadal był słyszalny. Przygarbił się i zaczął
iść jeszcze szybciej, zaciskając palce na pasie z bronią, żeby stłumić w sobie naturalny odruch.
Wyciągnąć broń, odwrócić się i wycelować.
- Zostaw mnie w spokoju, kobieto! Po prostu znikaj!
- Nie mogę! - dobiegł z tyłu zadyszany głos istoty przemieszczającej się biegiem. Inaczej prze-
cież nie dałaby rady dotrzymać mu kroku. - Ja naprawdę nie mam dokąd iść!
Boże, ulituj się nade mną! Will zgrzytnął zębami i wbił mocno obcasy w błoto. Stanął. I stało się
to, co nieuniknione. Rozpędzona kobieta wpadła na niego całym impetem. Nie był ułomkiem.
Sześć stóp i trzy cale wzrostu, ważył dobre dwieście funtów, dlatego prawie nie poczuł uderzenia.
Dla kobiety jednak była to poważna kolizja. Sądząc po wyrazie jej twarzy, w momencie
zetknięcia się z jego ciałem ujrzała firmament pełen gwiazd.
Powinien był wykorzystać sposobność i umknąć.
Ale on, głupiec, złapał ją za ramiona i pomógł odzyskać równowagę. Co było błędem, bo kiedy
poczuł pod palcami nagrzaną ciałem satynę i delikatne kości, jakby trochę zmiękł. Opamiętał się
jednak. Przecież to kobieta lekkich obyczajów, kobieta twarda, żadna krucha istota. Gęstwina
czarnych włosów miała za zadanie wabić mężczyzn, tak samo jak głęboki dekolt przy czerwonej
sukni. A niewinny wyraz szeroko otwartych oczu jest skutkiem tego, że dziewczyna porządnie
rąbnęła się w głowę. Co na chwilę wybiło jej z głowy wszystko, co złe.
Zdjął ręce z jej ramion i cofnął się o krok.
_ Wracaj, kobieto, do Sharkeya - powiedział surowym głosem. - Tojakaś koszmarna pomyłka. -
Przecież pan mnie wygrał!
Nie cofnęła się ani o krok. Skrzyżowała ramiona na piersiach, zagryzła dolną wargę i wzięła .
kilka głębokich oddechów. Bardzo głębokich. Will miał wrażenie, że pewne krągłe, połyskujące
części jej ciała za chwilę wyprysną z dekoltu.
- Ma pan w kieszeni mój kontrakt l Spojrzenie Willa oderwało się od biustu natrętnej istoty i
spoczęło na jego własnej piersi, a dokładniej na kieszonce surduta.
- To?!
Wyciągnął złożoną we czworo kartkę i spojrzał na nią ze złością·
_ Byłem pewny, że twój szef dokłada do puli swoje udziały w kopalni srebra, a nie prawa do
jakiejś ladacznicy!
Wyprostowała się, nagie, białe ramiona od· rzuciła w tył. Ale i tak wzrost miała raczej :mizerny,
jakieś pięć stóp i cztery cale, nie więcej.
_ Tym niemniej wygrałeś mnie, pan - oświadczyła. - I masz mój kontrakt: Prawdopodobnie wart
jest dwieście, może trzysta dolarów.
_ Och
l
czyżby? - Will przedarł kartkę i obiema połówkami P9machał jej przed nosem. - A teraz
ile jest wart?
_ Do licha! Czy pan zdaje sobie sprawę, to pan robi?
T racę panowanie nad sobą, pomyślał Will. Robił coś, co W jego trzydziestosześcioletnim życiu
przydarzyło mu się zaledwie dwa czy trzy razy. W naj trudniej szych sytuacjach potrafił za-
chować zimną krew. Szczycił się tym, a teraz to nieduże, namolne stworzenie z dumnie uniesioną
brodą, wycelowaną prosto w jego twarz, doprowadzało go do stanu wrzenia.
- Co robię? A proszę sobie popatrzeć ... -wycedził i powoli, systematycznie zaczął drzeć obie
połówki na ćwiartki, potem ćwiartki na maluśkie kawałeczki. Tak okrutnie potraktowany kon-
trakt rzucił w górę i zacierając z zadowolenia ręce, spoglądał ze złośliwym uśmiechem, jak sypie
się na nich papierowy śnieżek.
- Teraz naprawdę możesz się udać w dowolnym kierunku - oświadczył, strzepując z rękawa
kawałeczek papieru. - Do Sharkeya albo gdzie indziej.
U śmiechnął się dobrotliwie i szerokim gestem wskazał na kilkanaście domów, które wyrosły
dosłownie w ciągu jednego roku z nadzieją, że całe Atchison, T opeka i Santa Fe zawita do nich
następnego lata. W co drugim z tych domów był saloon albo dom gry, połączony z przytulnymi
gabinetami dla par.
- To prawdziwy raj dla kobiet twojego pokroju. Jest w czym wybierać. A ode mnie po prostu się
odczep!
Odwrócił się na pięCIe i w ciągu minuty pokonał odległość dzielącą go od hotelu. Wbiegł po
schodach, trzasnął drzwiami do s;vego pokoju
i przezornie zamknął na zasuwę. Spod tych drzwi nie ruszał się przez dobrą chwilę. Przeklinał i
pocił się, jak człowiek zaszczuty, a nie ktoś, komu dzisiaj karta szła jak nigdy dotąd. Potem,
mamrocząc gniewnie, podszedł do okna. Odsunął nieco zasłonę i spojrzał w dół, na ulicę.
Zobaczył tylko kawałki papieru, niesione przez wiatr. Kobiety nie było. Poszła sobie. Dokąd? A
to naprawdę było mu doskonale obojętne. Krzyżyk na drogę!
- Ejże! A ty dokąd, Josie?!
Josie Dove znieruchomiała na środku holu.
- Idę na górę. A ty, Ticku Farleyu, nie próbuj mnie zatrzymać. Mam bardzo pilną sprawę!
Wzięła się pod boki i wycelowała w młodego recepcjonistę spojrzenie o temperaturze stu stopni,
które miało sprawić, że recepcjonista zmięknie. Nadzieja płonna, bo na twarzy chłopaka pojawił
się obleśny uśmieszek.
- Pilną sprawę? Do kogo?
- Na pewno nie do ciebie! A szczerze mówiąc, to nazwiska nie znam. Taki wysoki, postawny
mężczyzna, wszedł tu dosłownie przed chwilą. - Will Curry?
Curry ... To krótkie nazwisko pasuje do tego mężczyzny, pomyślała Josie. Jest taki silny, zde-
cydowany. I nie były to jedyne jego zalety. Will Curry był także schludny, a jego dłonie -
szczegół nadzwyczaj istotny - piękne. Palce długie, smukłe, paznokcie obcięte i czyste.
Doskonale mogła sobie wyobrazić, jak te palce trzymają karty. Delikatnie, niemal pieszczotliwie.
Tak samo zapewne trzymają szklaneczkę whisky. To palce cierpliwego kochanka ...
- Tak. Chodzi mi o niego. Który to pokój? Tick rozciągnął usta w uśmiechu, dosłownie od ucha
do ucha.
- T o on ci nie powiedział?
- Za pomniał.
- Aha.
Josie westchnęła. Dotarcie do mężczyzny o nazwisku Curry i zadbanych dłoniach było dla niej
teraz sprawą nadrzędną. Musiała to zrobić w taki czy inny sposób. Jednym ze sposobów mogło
być wyrwanie Tickowi z rąk księgi gości, żeby samej poszukać potrzebnej informacji.
Zdecydowała się jednak na coś innego, coś, czego nauczyła się, podpatrując dziewczyny od
Sharkeya. Polegało to na zrobieniu kilku efektownych kroków połączonych z kołysaniem bioder,
potem należało nachylić się nad biurkiem i wyszeptać recepcjoniście kilka słodkich obietnic,
których wcale nie zamierzało się dotrzymać.
Chłopakowi, zagapionemu w dekolt czerwonej sukni, mówienie wyraźnie zaczęło sprawiać
pewną trudność.
- Jutro wie ... wieczorem? - wykrztusił.
- Tak, tak. .. - zagruchała.
- Całą noc?
- Aha ...
- Gratis?
- Naturalnie!
Zatrzepotała rzęsami i poruszywszy zachęcająco całym torsem, pochyliła się jeszcze bardziej,
aby gamoń mógł sobie zerknąć w dołek między piersiami.
- Pokój 208!
- Dziękuję, Tick. Nie pożałujesz tego.
Pomknęła schodami na górę, z ręką uniesioną, przygotowaną już do pukania. Zanim jednąk
dotarła do drzwi pomalowanych olejną farbą, wpadła na lepszy pomysł. Zadrapała w nie i za-
skomlała, jak zabłąkany piesek. Wypadło to bardzo przekonywująco. Cóż się dżiwić, skoro w
pewnym sensie było to tak bliskie rzeczywistości. ..
Spoza drzwi zaczęły dobiegać pełne niezadowolenia pomruki, a kiedy Josie nie ustawała w
drapaniu i wydawaniu z siebie żałosnych dźwięków, drzwi zostały potrak'towane ciężkim butem.
Zaskomlała wtedy głośniej, jeszcze bardzie żałośnie. W końcu drzwiami ktoś szarpnął ze złością.
Josie natychmiast znalazła się w środku. Dopadła do łóżka i wczepiła się w słupek. Na znak, że
jeśli ktoś zapragnie usunąć ją stąd siłą, będzie musiał pozbyć się również łóżka. Co prawda temu
rosłemu mężczyźnie nie sprawiłoby to większej trudności. Tym niemniej Josie słupka nie
puszczała. Wilr Curry natomiast nie uczynił najmniejszego kroku w jej kierunku. Wyjrzał tylko
na ciemny korytarz, potem odwrócił się, spojrzał na nią z niesmakiem i potrząsnął głową.
- Boże Wielki! Znowu ty! Powinienem był się tego spodziewać! Przyczepiłaś się do mnie jak
mucha do lepu.
- Pan mnie wygrał!
- I co z tego? Zrozumże w końcu, że ja wcale cię nie chcę! Czy do ciebie to nie dociera?
- Chyba nie.
- W takim razie postaraj się zrozumieć, dobrze? Możesz chodzić za mną przez całe następne pięć
lat. Pięćdziesiąt. Nawet pięćset. A ja i tak nie będę cię chciał. Teraz rozumiesz?
Chyba w końcu pojęła. Bo wydała z siebie okrzyk pełen rozpaczy i zaczęła lamentować.
- Och, mój Boże! Nikt, nikt nie ma takiego pecha jak ja! Kiedy w końcu natrafiłam na
odpowiedniego mężczyznę, okazuje się, że on ...
Głos jej załamał się i przeszedł w żałosny jęk.
Opadła na plecy, chwyciła za poduszkę i zasłoniła nią twarz. Pierze prawie całkowicie stłumiło
kolejne jęki. Potem nagle zamilkła.
Udusiła się?!
Boże, dopomóż! Will zrobił jeden krok do przodu.
- Ej, panienko? Jak się czujesz?
Wymamrotała coś niezrozumiale. Nie zrozumiał z tego ani słowa. Zapalił więc lampę na stoliku
nocnym i podkręcił knot, żeby dokładniej obejrzeć nie proszonego gościa. Tak naprawdę nie
dojrzał zbyt wiele, tylko czerwoną satynę i mnóstwo obnażonych kończyn, górnych i dolnych.
Chrząknął.
- Słyszysz mnie?! Pytam się, jak się czujesz!
- Przecież słyszę! I mówię: źle! Wcale się dobrze nie czuję!
Uniosła róg poduszki. Jedno wielkie zielone oko omiotło go od stóp do głów. Potem znów pełen
rozpaczy okrzyk.
- Och, Boże!
I lament.
- Ojej ... ojej ... Niechże pan tylko na siebie spojrzy! Proooszę!
Will, nieco zdezorientowany, spojrzał w dół. Był w bieliźnie, ciepłe kalesony plus podkoszulek z
długimi rękawami, całość zapinana na guziki. Prana była niezliczoną ilość razy, stąd kolor
jasnoróżowy. Dziur kilka, ale przez żadną z nich nie można było dojrzeć tego, co stanowczo po-
winno być zakryte. Podkoszulek. z trudnością dopinał się na szerokiej piersi. Ale i tak. ..
- Wyglądam przyzwoicie - stwierdził Will.
- Przyzwoicie?! Pan wygląda wspaniale! Bo taki pan jest! A pana dłonie są po prostu ...
wytworne! Takie czyste!
Przycisnęła poduszkę do brzucha i uderzyła w nią ze złością.
- O, ja nieszczęśliwa! Kiedy nareszcie dopisało mi szczęście i znalazłam takiego mężczyznę jak
pan, okazuje się, że ...
- Ze co?
- Przecież pan wie, o co mi chodzi!
- Nie, do jasnej cholery! Nie wiem! - Will z wielkim trudem hamował gniew. - Co ja?
-Jest pan mężczyzną, który lubi mężczyzn! - wygłosiła, podnosząc jedną z rąk o bardzo wąskich
przegubach. - O wiele bardżiej niż kobiety!
- Na litość boską! Ty myślisz, że ...
Nie dokończył. Nagle zamknął usta, ponieważ do głowy przyszła mu pewna myśl, chyba niezła.
Szkoda, że on sam n:a to wcześniej nie wpadł. Przecież to idealny sposób, żeby pozbyć się tej
namolnej istoty.
Zwiesił głowę, starając się wyglądać na bardzo zawstydzonego. Westchnął.
- No cóż ... Nie pozostaje mi nic innego, jak się przyznać. Przejrzałaś mnie. Proszę, nie mów o
tym nikomu.
Błagam, dodał w duchu. Wolał już, żeby brali go za złodzieja bydła albo oszusta. Ale nigdy za ...
O, nie! Na samą tę myśl czuł, że oblewa się potem ..
Dziewczyna znów znikła za poduszką, mamrocząc coś nie zrozumiale.
- Słyszałaś, co powiedziałem? l?roszę, abyś nie dżieliła się z nikim tą wiadomością.
- Ach! A kogóż to raptem ma obchodzić? Nagle usiadła. Prosto jak świeca, przyciskając
poduszkę do podołka. Drobna twarz była ściągnięta, zielone oczy, pełne łez, lśniły jak dwa
szmaragdy w stanie ciekłym. Jedna z łez wydostała się na policzek. Dziewczyna otarła ją szybko
dłonią·
~ Zaraz sobie pójdę. Za chwilkę, tylko wezmę się w garść.
Chwilka nieco się przeciągnęła. Na poduszkę spłynęło morze łez, ręce dziewczyny były mokre
od ciągłego ocierania twarzy. Ręce, jak zauważył Will, spracowane, zupełnie nie pasujące do
reszty· osoby.
- Przestań się mazać! - burknął. I przysiadł obok niej. - Na pewno nie jest tak źle, jak myślisz.
- Jest gorzej niż źle, proszę pana! Przez cały wieczór, kiedy grał pan w karty, nie spuszczałam z
pana oka. Przyglądałam się panu. I powiedziałam sobie: Josie, jeśli ktokolwiek może ci pomóc,
to na pewno tylko on. A potem, kiedy Sharkey dorzucił do puli mój kontrakt, a pan wygrał,
pomyślałam sobie, że to dobry znak. Prosto z nieba. I teraz już wszystko będzie dobrze ...
Załzawione oczy przesunęły się w lewo, w prawo, w górę i w dół, studiując dokładnie jego
twarz.
- Myślałam, że to będzie pan. Ale niestety ...
- Ale dlaczego ja? I do czego miałaby posłużyć moja osoba?
- Do nauki, proszę pana. Chciałam, żeby to pan nauczył mnie wszystkiego, dzięki czemu zostanę
najlepszą prostytutką na całym Terytorium Nowego Meksyku, a może i na całym Zachodzie.
Niestety, terąz wiem, że pan tego nie może zrobić.
- T o może ... zajmiesz się czymś innym? - poradził rozsądnie Will.
- Czym? - spytała i siąknęła głośno nosem. - Przecież ja niczego nie potrafię. T o znaczy, ja nie
wiem, co potrafię. Do licha! Przecież ja nawet nie wiem, kim jestem!
Will rzucił okiem na zegarek, który położył na nocnym stoliku, nie zamykając koperty.
- Jest druga w nocy. Nic dziwnego, że twoja głowa nie pracuje należycie. Ja też, jak porządnie się
nie wyśpię, z trudem przypominam sobie, kim jestem.
- Pan niczego nie rozumie - powiedziała i westchnęła głęboko. - Ja naprawdę nie wiem, kim
jestem.
Jeszcze to! Will potrząsnął głową, zastanawiając się w duchu, czy to aby nie jakiś senny
koszmar, w którym psy drapią w drzwi i skomlą, a potem wpadają do środka w postaci kobiet.
Miotają się po pokoju, krzyczą. O, teraz ona znów wali kułakiem w poduszkę. Jeszcze chwila i
pierze będą fruwać po pokoju. Pierze i łzy. Boże Wszechmogący!
- Na pewno wiesz, kim jesteś. Przecież przed chwilą powiedziałaś mi, że nazywasz się ... - Do
diabła! Jak ona się nazywa? Zupełnie wyleciało mu to z głowy. Nie, nie, już sobie
przypomniał... - Rosie! T ak. Powiedziałaś, że na imię masz Rosie.
- Uśmiechnął się szeroko, zadowolony ze swej
doskonałej pamięci. - A więc Rosie ...
Wstała z łóżka. Zrobiła kilka kroków, zatrzymała się dokładnie na samym środku pokoju i
spojrzała na niego. W jej oczach dojrzał żądzę krwi. Naturalnie, żądzę wilgotną od łez.
- Josie!
A niech to ...
- Josie Dove. Ale to nie jest moje prawdziwe imię i nazwisko.
Znów zaczęła nerwowo przemierzać pokój, zdmuchując kosmyki włosów, opadające jej na
twarz.
- W takim razie, jakie jest twoje prawdziwe imię? I nazwisko? - spytał. Odpowiedzi nie uzyskał.
Zamiast tego dostał poduszką prosto w twarz.
- Czy pan w ogóle mnie słucha? - krzyknęła prawie histerycznie. - Nie znam swojego praw-
dziwego nazwiska! Nie wiem, kim jestem!
ROZDZIAŁ DRUGI
Człowiek zdrowy na umyśle w tym momencie uśmiechnąłby się uprzejmie i powiedział wprost,
że ogromnie mu przykro, ale to już naprawdę koniec miłej pogawędki. I wypchnąłby dziewczynę
za drzwi - tak jak stała, w tej czerwonej sukni, z nagimi ramionami i twarzą mokrą od łez. Może
jeszcze życzyłby jej dobrej nocy, zaznaczając, naturalnie bardzo uprzejmie, że żegnają się na
zawsze. A następnego dnia z samego rana ów rozsądny człowiek wyjechałby sobie z miasta.
Sam.
Will poprawił się w siodle, zdjął kapelusz i rękawem koszuli otarł pot z czoła. On zawsze był
rozsądny. Bardziej rozsądny niż nakazywał zdrowy rozsądek - w jego rozumieniu, oczywiście. T
ak było zawsze, do tej minionej nocy. I teraz zastanawiał się ...
- A powiedz ty mi - krzyknął przez ramię - czy oni u Sharkeya przypadkiem nie dodają do
drinków jakiegoś świństwa?
- Na przykład co? - zawołała Josie.
- Nie wiem. Ale słyszałem, że w saloonach, na Wschodzie i w San Francisco, potrafią dosypać
gościowi narkotyku do drinka, a potem on, biedaczysko, budzi się już w drodze do Chin czy
Brazylii!
- U Sharkeya do drinków przede wszystkim wlewają za dużo wody, a za mało whisky! A ty co,
czujesz się jak biedny marynarz, którego tym niecnym sposobem zmuszono do pracy na statku?
- Coś w tym rodzaju.
- Nie musiałeś tego robić, Will! Mówiłam ci. Pamiętasz?
- Tak.
Pamiętał wszystko. Kiedy przestała płakać, wyglądała jak kupka nieszczęścia. Wdrapała się z
powrotem na łóżko tylko po to, żeby przymknąć oczy. Na minutkę. I natychmiast zasnęła jak
kamień. A on w różowych kalesonach stał i patrzył na nią, rozłożoną na środku jego własnego
łóżka. Dla niego zostało po pół stopy z lewej albo prawej strony. Pamiętał - choć ona potem
zaprzeczała gwałtownie - jak krzyczała przez sen i drżała, jak wtulała się w niego, kiedy on z
kolei ze wszystkich sił przywierał do tego szerokiego na kilka cali kawałka materaca.
Pamiętał też dokładnie spojrzenie, jakim następnego ranka obdarzył ją ten gamoń z recepcji.
Obleśne. A ona jakby tego spojrzenia się przestraszyła, choć naturalnie zaklinała się, że to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pies-bambi.htw.pl
  • Odnośniki
    Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.
    Macomber Debbie - Siostry z Orcard Valley 03 - Nora, serie, Siostry z Orcard Valley
    Mackenzie Myrna - Narzeczone z Red Rose 01 - Odnaleziona muzyka, Henrieta 3, Narzeczone z Red Rose
    McCall Smith Alexander - Niedzielny klub filozoficzny 01 - Niedzielny klub filozoficzny, Henrieta 3, Seria z Fotelem
    May Karol - Szatan i Judasz 03 - Szuler, Szatan i Judasz
    Metcalfe Josie - Rodzina Ffrenchów 03 - Rozdzina ze snu, Rodzina Ffrenchów
    Major Ann - Szaleństwo 03 - Szaleństwo Innocence, serie, Szaleństwo
    McMahon Barbara - Siostry Beaufort 02 - Slub z nieznajomym, Henrieta 3, Siostry Beaufort
    Marshall Paula - Cykl Rodzina Schuylerow 02 - Dotknięcie ognia, Henrieta 3, Rodzina Schuylerow
    McAllister Anne - Bracia Wolfe 01 - Wieczny ogień miłości, Henrieta 3, Bracia Wolfe
    McMahon Barbara - Siostry Beaufort 01 - Sprobujmy raz jeszcze, Henrieta 3, Siostry Beaufort
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lovejb.pev.pl
  • Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.

    Designed By Royalty-Free.Org