Photo Rating Website
Strona początkowa Mateusz, Nowakowski, Bóg, Nauka
Marcin Król - Fatalny urok demokracji, Politologia, Politologia III, Teksty&Prace

aaaaCzęsto usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.aaaa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

Marcin Król – Fatalny urok demokracji

1. DLA DEMOKRACJI ISTNIAŁA ZNAKOMITA KONIUNKTURA

Po wojnie odrodziła się demokracja. Istniała – niestety, ta ostatnia opowieść będzie poważniejsza i bez anegdot – wielka szansa na stworzenie demokracji opartej na zasadzie  wspólnoty obywatelskiej, wspólnoty pamięci i wspólnoty solidarności. Dlaczego ta szansa została zaprzepaszczona i powstała taka forma demokracji, z jakiej do dzisiaj nie jesteśmy zadowoleni? Było wiele powodów, ale – jak zwykle – najważniejsza okazała się, delikatnie mówiąc, ludzka krótkowzroczność.

Bezpośrednio po wojnie, w latach 1945–1948, demokracja była zagrożona w wielu krajach Zachodu, a to przez silne partie komunistyczne, a to przez powojenny kryzys i nędzę, a to przez bałagan polityczny podobny do tego, jaki istniał w latach dwudziestych. Jednak pojawili się politycy, którzy umieli wyciągnąć wnioski z błędów Wersalu, Monachium i Teheranu. To było wielkie szczęście świata zachodniego, tego świata, który nie znalazł się pod sowiecką dominacją. A ponadto pojawiły się – niezbyt zamierzone, a najczęściej szczęśliwe – okoliczności, które pomogły w stopniu zasadniczym w ustabilizowaniu Zachodu i stworzeniu systemu określanego nietrafnie mianem liberalnej demokracji. Na tle tego, co było, system ten był wielkim osiągnięciem, na tle tego, co mogło być – stanowił problem o bardzo dalekosiężnych konsekwencjach.

Jakie to były szczęśliwe okoliczności? Po pierwsze wspaniała koniunktura gospodarcza, a jak wiemy, koniunktury gospodarcze w niewielkim stopniu są zależne od woli ludzi, nawet najmądrzejszych polityków czy ekonomistów. Lata 1948–1973 to wspaniałe trzydzieści lat, jak mówią Francuzi, czy też złoty wiek, jak mówią Anglosasi. Dzięki tej koniunkturze, i tylko dzięki niej, mogło się rozwinąć państwo opiekuńcze i zarazem państwo dobrobytu, które było wprawdzie demokratyczne, ale z ideą demokracji wspólnotowej nie miało wiele wspólnego, gdyż opiekuńcze były rządy, zaś solidarność rozwijała się dzięki względnej równości w dostatku. W istocie państwo opiekuńcze realizowało ideały burżuazji, tyle że na skalę całego społeczeństwa.

Drugą szczęśliwą okolicznością było ogłoszenie zimnej wojny i długotrwała obecność Wielkiego Wroga, czyli Związku Sowieckiego i podległych mu państw. Dzięki zimnej wojnie zwarły się szeregi Zachodu – a zdaniem wielu komentatorów Zachód w ogóle zaistniał. Wspólnota polityczna Zachodu była zaiste wyjątkowa i wszystkie sporne kwestie załatwiano w sposób całkowicie pokojowy, ale przede wszystkim dlatego, żeby nie pozwolić na poszerzenie wpływów sowieckich. Jak wspominaliśmy, z kolei Rosjanie nie mieli poważnych intencji zdobywania świata i, pomijając wojenki prowadzone tu czy ówdzie, tkwili we własnym sosie, co sprawiło, że ich państwo, jak i państwa przez nich zdominowane, podlegało stopniowej degeneracji i nie stanowiło realnego zagrożenia. Innymi słowy, kraje te stanowiły zagrożenie wystarczające, by rozwijać przemysł zbrojeniowy, a dzięki niemu dokonywać nadzwyczajnych postępów technologicznych i gospodarczych, ale nie spędzały Zachodowi snu z powiek.

I, po trzecie, tu świadomy udział ludzi był największy, przez dobre trzydzieści lat po wojnie wprawiono Europę w stan niemal całkowitej amnezji dotyczącej zwłaszcza zachowania społeczeństw europejskich w okresie 1933–1945. Zapomnieć, albo co najmniej na razie nie wspominać, chcieli wszyscy. Proces w Norymberdze był jednym z nielicznych i mało udanych prób pamiętania. A przecież ponad połowa Europejczyków kolaborowała z totalitaryzmami, przede wszystkim z nazizmem. Była to kolaboracja bardzo zróżnicowana: od zwyczajnego oportunizmu i chęci przetrwania bez woli walki po zdecydowany akces po stronie niemieckiej. Po krótkich i często przeprowadzanych przypadkowo czystkach zaraz po zakończeniu wojny zapomniano o wszystkim – łącznie z tragedią europejskich Żydów. Od kilku dekad sytuacja ulega zmianie, ale powoli, bardzo powoli i już w sferze historii, a nie żywej pamięci zbiorowej.

Pojawienie się kilku wybitnych polityków (którzy, jak pisaliśmy, przeszli wstępną szkołę już w Wersalu) oraz te trzy szczęśliwe okoliczności pozwoliły na wspaniały rozwój świata stabilnego, zamożnego i bezkonfliktowego. Sądzono, że tak już będzie na stałe, a wobec tego istniejący przez te dekady system demokracji wydawał się całkowicie zadowalający. Wiemy jednak już nie od dzisiaj, że – jak zawsze – myślenie oparte na zasadzie, iż będzie tak, jak jest, bywa bardzo błędne. Co się złego stało? Tylko to nas interesuje.

2. DEMOKRACJI, PO PIERWSZE, NIE MA

11 listopada 1947 roku Winston Churchill wygłosił sławne zdanie: „Sądzi się, że demokracja jest najgorszą formą rządu, z wyjątkiem wszystkich innych, które były wypróbowywane”. Nie jest pewne, czy rzeczywiście tak brzmiała wypowiedź Churchilla ani czy w ogóle pogląd taki wygłosił.

Natomiast na pewno wiemy, że sformułował kilka uwag na temat demokracji, które wciąż są aktualne. W 1909 roku wypowiedział zapewne najważniejszą opinię na ten temat: „ Gdybym miał określić przyszłość polityki demokratycznej jednym słowem, powiedziałbym: insurance. Taka jest jej rola w przyszłości, zabezpieczenie przeciwko niebezpieczeństwom z zagranicy oraz przed wcale nie mniejszymi, a za to bliższymi niebezpieczeństwami, które zagrażają nam na naszej wyspie”.

Wiele lat później (31 października 1944 roku) Churchill opisał współczesne rozumienie demokracji lepiej niż ktokolwiek inny: „Podstawę demokracji stanowi niewielki człowiek, który wchodzi do niewielkiej kabiny z niewielkim ołówkiem i na niewielkiej kartce stawia niewielki krzyżyk. Żadne debaty i retoryczne dyskusje nie mogą podważyć wagi tego prostego zdarzenia”.

Churchill dlatego daleki był od demokratycznego entuzjazmu, gdyż od początku znakomicie rozumiał niedostatki demokracji. Jednak należał do wielkiej i historycznie dominującej szkoły rozumienia demokracji jako insurance. Zabezpieczenia najpierw, dla pierwszych jej teoretyków, przed wojną domową, potem okazało się, że – w znacznej mierze – także przed wojną zewnętrzną. Stąd sławne i prawdziwe (jak dotychczas) zdanie, że demokracje nie toczą ze sobą wojen. O demokracji napisano tysiące książek. Niektóre z nich czytałem. Ale opowieść ta jest brutalnie uproszczona, i to celowo, gdyż kwestia demokracji, jej uroku i jej niszczycielskiej siły staje się jasna tylko wtedy, kiedy pominiemy wspaniałe, ale nadmiernie subtelne rozważania. Jak to pisał Witkacy, czasem trzeba sięgnąć po prymitywne narzędzia, żeby zobaczyć rzecz w całej jej okazałości i prostocie.

Demokracja zatem – to tylko jedno z dwu rozumień tej idei – zabezpiecza nas przed wszelkiego rodzaju konfliktami. Konflikty są nieuniknione, ale w demokracji są rozwiązywane pokojowo, w rezultacie negocjacji i porozumień. Natomiast to, co nie może być przedmiotem rozstrzygnięcia w rezultacie procesu negocjacji i ostatecznie głosowania, nie może być również przedmiotem demokratycznych ustaleń, a wobec tego nie może być przedmiotem debaty publicznej.

Jeżeli przypomnimy sobie ustalenia traktatu westfalskiego, była o nich mowa na początku tej książki, to kwestie moralne, które wówczas uważano za możliwe do rozwiązania bez arytmetycznego głosowania – w rezultacie nieograniczonej debaty – obecnie są nierozwiązywalne. Oto jeden z przykładów na to, że demokracja nie zawsze i nie w każdym zakresie stanowi krok naprzód. Mowa o demokracji arytmetycznej, jaka obecnie zdominowała świat. I niemal wszyscy mamy pretensje o to, że za nas, metodą głosowania, często stanowiącego wynik układów partyjnych, podjęto decyzje dotyczące naszego prywatnego życia. Niemal wszyscy czujemy, że coś tu jest nie w porządku. Ale co?

Otóż dominacja demokracji arytmetycznej wynika z daleko posuniętego, a może całkowitego zarzucenia idei demokracji jako wspólnoty politycznej (fachowo nazywa się to demokracją substancjalną). Westfalska zasada uzgadniania, a nie głosowania, wymaga wspólnoty, która gotowa jest dla swojego dobra poświęcić wiele czasu, dobrej woli i prowadzić bezinteresowne debaty.

Brzmi to dzisiaj śmiesznie, gdyż idea takiej wspólnoty została usunięta nawet z naszej wyobraźni politycznej. Niektórzy próbują ją wskrzesić pod nazwą republikanizmu – jest to jednak nieporozumienie zarówno teoretyczne, jak i praktyczne. A wobec tego – i to jest pierwszy morał naszej opowieści o demokracji – demokracja w filozoficznym i zasadniczym rozumieniu także została wypchnięta z naszej wyobraźni. Nie tylko jej nie realizujemy, ale nawet nie wiemy, co to takiego.

Demokracja arytmetyczna (fachowo – proceduralna) ma naturalnie liczne zalety, ale im bardziej skomplikowane życie społeczne, im trudniejsze sprawy trzeba rozstrzygać, im mniej kompetentni są politycy, którzy nie mogą się znać równocześnie na systemach edukacji, energii jądrowej, problemach wolności w sferze internetu czy działaniu tarczy antyrakietowej lub wreszcie systemach fiskalnych, tym mniej sensowne decyzje zapadają w rezultacie głosowania arytmetycznego.

Można zaryzykować sąd, że są one bezsensowne nie dlatego, że zawsze złe – przeciwnie, bywają często trafne – ale dlatego, że bezpodstawne. Trafne decyzje są raczej dziełem przypadku niż wiedzy, gdyż wiedzy musi politykom brakować, a równocześnie muszą głosować. Wiedzy musi społeczeństwom brakować, a muszą głosować.

3. DEMOKRACJA, PO DRUGIE, OPARTA JEST NA HIPOKRYZJI

Podstawowym przejawem hipokryzji demokratycznej jest niechęć do stwierdzenia i uznania, że w demokracji – takiej, jaka istnieje obecnie – rządzą zawsze elity. Społeczeństwa demokratyczne mają z reguły swoich przedstawicieli za równych sobie, obywatele demokracji przecież wybierają przedstawicieli nie dlatego, że są oni pod jakimkolwiek względem lepsi, ale dlatego, że są tacy sami.

Z kolei już wybrani politycy, jak diabeł święconej wody, boją się idei elitaryzmu, gdyż sądzą, że podważałaby ona ich demokratyczną legitymizację. Równocześnie wszyscy sądzimy, często z niechęcią, że de facto rządzą nami elity władzy, pieniądza, czasem wiedzy. Jednak ponieważ fakt ten jest z demokratycznego punktu widzenia nie do przyjęcia, elity mają charakter nieformalny i niekontrolowany. Rekrutacja do elit nie przebiega – z wyjątkiem pewnych tradycji w Stanach Zjednoczonych – ani na zasadzie wykształcenia, ani na zasadzie umiejętności (polityka to umiejętność praktyczna), ani na zasadzie wyboru ludzi o silnym i zarazem dobrym charakterze. Rekrutacja ta jest w najlepszym razie przypadkowa (znajomości, pochlebstwa, umiejętność kamuflażu), a w gorszym – negatywna. Negatywna, bowiem fakt, że niedopuszczalny jest przejrzysty i oficjalny system rekrutacji do elity, sprawia, iż funkcjonuje nieprzejrzysty i nieoficjalny system polegający na doborze zwłaszcza ludzi gotowych na wszystko, byle tylko zostać politykami, a zatem gotowych na wszystko, gotowych głosować, jak się im każe, co w demokracji arytmetycznej jest kwalifikacją podstawową.

Oczywiście, inaczej przebiega proces rekrutacji do elit biznesowych, kiedy to kompetencje mają istotne znaczenie, jednak związek tych elit z życiem publicznym jest albo żaden, albo czysto interesowny. W istocie elity te reprodukują wzorce burżuazyjne, chociaż naturalnie nie w sferze obyczajowej, ale tylko tu występuje różnica. Fatalna tradycja burżuazji dominuje nad świadomością elit kapitalistycznych także w naszych czasach. Ile razy słyszymy wypowiedziane wprost lub domyślne przekonanie, że jeżeli ktoś sobie nie radzi, to jest to zasadniczo jego wina! Wszystkie działania mające pomagać wyrównywaniu szans opierają się na przekonaniu, że ludzie są identyczni i że kiedy stworzymy im szansę na bycie przedsiębiorczymi, to jeżeli z niej nie potrafią skorzystać – sami są sobie winni.

Antyelitaryzm ma także pozornie banalne, a w gruncie rzeczy zasadnicze konsekwencje polityczne. Objawiają się one przy wielu okazjach. Wymieńmy tylko dwa zupełnie odmienne przypadki. Pierwszy to wynagradzanie polityków. W rozmaitych krajach przedstawia się to różnie, ale wszędzie dominuje tendencja do krytykowania nadmiernych pieniędzy, jakie politycy rzekomo przejadają. Czasem jest to krytyka uzasadniona, w olbrzymiej większości przypadków – nonsensowna. Nonsensowna, gdyż polityka to zawód wysokiego ryzyka i gdy się przestanie być czynnym politykiem, nie ma powrotu do zwyczajnej pracy, a to sprawia, że marnie opłacani politycy często korzystają z będących na granicy legalności lub nielegalnych możliwości dorobienia na boku bądź po zakończeniu kariery – jak małpy w cyrku – objeżdżają świat z wysoko opłacanymi wykładami, chociaż często jest to tylko rozrywka dla zamożnych pań, gdyż nie mają oni nic istotnego do powiedzenia. Jeżeli już stawiamy polityków na świeczniku, na szczycie hierarchii władzy, to musimy im odpowiednio płacić, co dla demokratycznego egalitaryzmu jest nie do przyjęcia.

Drugi przykład to ordynacje wyborcze. Szlachetna idea stojąca u podstaw demokracji jako wspólnoty, czyli wybór najlepszych, została nie tylko zarzucona, ale jest po prostu nie do zrealizowania. Wszystkie ordynacje – od czysto proporcjonalnej po czysto większościową – promują nie ludzi, ale partie polityczne. A jeżeli nawet – jak jest rzeczywiście – poszczególni politycy odgrywają istotną rolę, zwłaszcza przywódcy partii, to rola ta sprowadza się do umiejętności medialnego i dobitnego przekazu, co w żadnym stopniu nie jest związane z jakością polityka. Nawet obserwowana z wielkim zainteresowaniem walka Baracka Obamy o prezydenturę, z którą wiązaliśmy liczne nadzieje, przebiegała przede wszystkim w Twitterze, co podziwiano jako osiągnięcie demokracji elektroniczno-internetowej, ale co przecież świadczy raczej o upadku demokracji jako wspólnoty politycznej, zważywszy na to, jak krótki jest przekaz w tym systemie społecznościowym. Innymi słowy, nie ma dobrej ordynacji wyborczej, nie ma możliwości realnego wyboru, gdyż nie wybieramy programów, lecz ludzi mających zdolność do błyskotliwości medialnej i odpowiednią prezencję.

W głębi duszy sprawia nam to przyjemność, gdyż antyelitaryzm prowadzi do swoistego cynizmu. Przepełnieni hipokryzją chcemy polityków, którzy by się dobrze prezentowali, ale na tym koniec. Albo nie wierzymy, że mogą być od nas lepsi, albo tego nie chcemy – a najczęściej powodują nami oba motywy.

4. FIKCJA, PO TRZECIE, OŚWIECONEGO OBYWATELA

Następnym postburżuazyjnym elementem współczesnej demokracji jest przekonanie, że im bardziej oświeceni obywatele, tym lepsza demokracja. Przekonanie to jest tak powszechne, iż dali mu się zwieść najwybitniejsi teoretycy demokracji, którzy jednym głosem wśród podstawowych warunków funkcjonowania dobrej demokracji stawiają poziom oświecenia (publicznego) jej obywateli. I tak jak to postulowali pierwsi oświeceniowi teoretycy demokracji, jak otwarcie burżuje ograniczali udział w demokracji wedle kryterium wykształcenia lub kryterium własności, tak i współcześnie słyszymy, że edukacja do demokracji, czy też do polityki demokratycznej, jest istotnym warunkiem rozwoju dobrego społeczeństwa. Stąd powszechne w cywilizacji zachodniej przedmioty wykładane już w szkołach, a dotyczące struktury i funkcjonowania życia publicznego w demokracji.

Czasem wprawdzie dostrzega się, że tylko nieznaczna część obywateli ma ochotę interesować się sprawami publicznymi, nawet wtedy, kiedy bezpośrednio ich dotyczą, ale antyelitaryzm nie pozwala na praktyczne wykorzystanie tej obserwacji, której dokonał już John Stuart Mill i wielu myślicieli liberalnych potem. Burżuazja była bardziej brutalna, ale i bardziej uczciwa – elitaryzm był dopuszczalny, a „ciemnota” nie brała udziału w życiu publicznym.

Zresztą skoro istnieje we wszystkich demokracjach akceptowany system powszechnego głosowania, to nie bardzo wiadomo, jaką rolę miałby odgrywać oświecony obywatel. Jego głos jest równy głosowi nieoświeconego, zaś innego wpływu na życie publiczne nie ma. Jak się zdaje, idea oświeconego obywatela została przeniesiona z wyobrażenia demokracji jako wspólnoty do demokracji arytmetycznej. Gdyby w życiu publicznym brali udział jedynie ci, którzy chcą i którzy czują się powołani do pełnienia szczytnych publicznych zadań, sprawa wyglądałaby inaczej.

Czego ponadto miałoby dotyczyć owo oświecenie? Przecież nie poszczególnych problemów rozwiązywanych przez administrację w systemach demokratycznych. Jeżeli ktokolwiek może się w tych przypadkach przydać politykom i administratorom, to tylko eksperci, którzy znają się na najlepszych sposobach dystrybucji pomocy społecznej, na służbie zdrowia, edukacji czy organizacji machiny wojskowej. Obywatel świadomy problemów życia publicznego nie ma powodu być ekspertem, a wobec tego jego ewentualna i niewykorzystywana wiedza na temat samych zasad życia publicznego jest nikomu niepotrzebna, a jej posiadanie może prowadzić tylko do poczucia goryczy i zbędności.

Oświecony obywatel miałby stanowić przeciwieństwo nie tylko nieoświeconego, ale także obywatela powodowanego emocjami. Za tym przeświadczeniem tkwi założenie, że lepiej, kiedy w polityce demokratycznej obywatele posługują się raczej rozumem i zimną kalkulacją niż emocjami. Bez względu na trafność tego założenia, która wcale nie jest pewna, obywatele, mimo wszelkich prób nacisku, posługują się i będą się posługiwali we wszystkich dziedzinach życia raczej mieszanką rozumu i emocji, a w życiu publicznym przewaga emocji jest niewątpliwa i wielokrotnie potwierdzana także przez specjalistów od demokracji.

Jedyna forma oświecenia, jaka ma pewne praktyczne konsekwencje, to zachęcenie obywateli do samego udziału w głosowaniu. Nie jest wprawdzie jasne, dlaczego większa frekwencja wyborcza miałaby przewagę nad mniejszą frekwencją, ale stanowisko to jest głoszone powszechnie. W kilku krajach demokratycznych – w sprzeczności z ideą oświeconego obywatela – stosuje się nawet prawny obowiązek uczestnictwa w głosowaniu, co raczej pesymistycznie świadczy o świadomości obywateli, a nie wiadomo dlaczego jest uważane za stosowne. W innych krajach (także w Polsce) rozmaite instytucje publiczne, w tym nawet Kościół, wzywają do uczestnictwa w głosowaniu, nazywając ten akt obywatelskim obowiązkiem. Rozsądni prawnicy sugerują, że spełnienie tego aktu może polegać także na oddaniu głosu nieważnego, ale głosować się powinno.

Skąd bierze się to przeświadczenie – zupełnie nie wiadomo. Jest ono jeszcze jednym dowodem na obłudę i nieuczciwość, i to nieuczciwość fundamentalną, takiej demokracji, jaka istnieje obecnie w cywilizacji Zachodu. Igranie ze świadomością obywatelską oraz propagowanie idei oświeconego obywatela to tylko stwarzanie pozorów racjonalności i partycypacji, które nie istnieją.

5. KLĘSKA, PO CZWARTE, IDEI REPREZENTACJI

Reprezentacja, czyli przedstawicielstwo, występowała w rozmaitych systemach politycznych, ale w demokracji stała się elementem kluczowym. Tradycyjny argument brzmi: w dużych aglomeracjach niemożliwe jest stosowanie demokracji bezpośredniej, więc jakieś formy reprezentacji są przy demokratycznym (arytmetycznym) podejmowaniu decyzji niezbędne. W istocie argument ten jest najmniej ważny, gdyż idea przedstawicielstwa powstała nie tylko dlatego, że musiała powstać, ale przede wszystkim dlatego, że obywatele chcieli być reprezentowani. Chcieli, ponieważ sądzili, iż ich reprezentanci – po pierwsze – lepiej od nich samych rozwiążą sprawy dotyczące interesu wspólnego, skoro są do tego lepiej przygotowani, oraz – po drugie – ponieważ wielu, zapewne większość, obywateli nie ma ochoty interesować się sprawami publicznymi na tyle wnikliwie, by samodzielnie podejmować decyzje. W tym drugim rozumieniu reprezentanci stali się zawodowcami od wyrażania zdania wyborców. Tylko czyich i których wyborców?

Nie wdając się w historyczne rozważania, możemy odróżnić służbę wobec narodu, czyli całości społeczeństwa (deklaratywnie i zgodnie z przysięgą poselską), służbę wobec wyborców własnych, czyli społeczności lokalnej, wobec...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pies-bambi.htw.pl
  • Odnośniki
    Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.
    Marcin Glicz - Prawo międzynarodowe prywatne, Prawo prywatne międzynarodowe
    Marcin Martyniuk - test materiałowy, Inżynieria Środowiska [PW], sem 2, Materiałoznawstwo, test materiałowy
    Marcin Swietlicki - poezja, poezja
    Marcin spr 2, Studia budownictwo pierwszy rok, Chemia budowlana, Chemia budowlana, Nowy folder (3), Moje sprawozdanie
    Marcin - Program Nauczania z Dydaktyki, STUDIA, Dydaktyka
    Marcinkowska Hanna - Analiza matematyczna wykład, Nauka, analiza
    Marcin Pawlak - Sterowniki Programowalne, PLC, plcc, PLC I
    Marcin-Surowski-Austriacka-szkoła-ekonomii-wobec-cykli-koniunkturalnych-i-kryzysów-gospodarczych, Ekonomia, M
    Marcin Krzywda - GPW II - Papiery Wartościowe w praktyce, INWESTYCJE,FIRMA,GIELDA, GIEŁDA
    Marcin Guś - Podręczny sprzęt ratowniczy lina, szkolenia, WOPR, ratownictwo wodne,
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rodi314.opx.pl
  • Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.

    Designed By Royalty-Free.Org