 |
   |
|
 |
Marek Kozłowski- Ekonomia moralności- jak praca nad sobą tworzy wartość, ♦SECRET garden ♦, ●Filozofia, ►Różne
|
aaaaCzęsto usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.aaaa
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Marek Kozłowski Ekonomia moralności: jak praca nad sobą tworzy wartość? Zestawianie moralności z ekonomią zmierza tu nie do redukowania którejkolwiek z nich do roli podporządkowanego korelatu drugiej, lecz do określenia możliwego zakresu wzajemnej przekładalności kategorii, za pośrednictwem których każda z obydwu tych bezpośrednio nietożsamych ze sobą sfer ludzkiej aktywności jest charakteryzowana. Skoro zaś właściwe rozumienie moralności można odnaleźć, jak sądzę, w filozofii praktycznej Kanta – szczególnie tam, gdzie wyeksponowane zostaje znaczenie subiektywnej motywacji w spełnianiu obowiązku, czy ogólniej: w moralnej samorealizacji – otóż, jeśli rozumienie moralności zostaje już w ten sposób w znacznym stopniu ustalone, to odnalezienie stosownego dla niej układu odniesienia w obrębie ekonomii powinno zostać poprzedzone przez taką interpretację możliwego „państwa celów” jako sztandarowej instytucji moralnej samorealizacji, jaka zapewniłaby mu elementarną choćby porównywalność z pomysłami na zorganizowanie zbiorowości wolnych producentów, jakie do historii ekonomii politycznej wnieśli fizjokraci. Sama zaś próba zbadania tej wzajemnej przekładalności wynika z zauważenia roli, jaką zarówno ekonomia, jak i moralność współodegrały w emancypacji i rehabilitacji sfery prywatności (oikos), w epoce przednowożytnej od sfery publicznej jeszcze nie tylko ostro oddzielonej, ale także zamkniętej, tak by trywialne zajęcia życia domowego nie mogły zakłócać politycznej samorealizacji cokolwiek w ten sposób wyidealizowanych obywateli. Chodzi przy tym o emancypację nie sprowadzającą się głównie, jak miało to miejsce w cywilizacji starożytnego Rzymu, do prywatyzacji sfery publicznej na jej własnych warunkach, sformalizowanej ostatecznie w wykształconym wówczas systemie prawa prywatnego, które z kolei w swym zwrotnym oddziaływaniu nobilitowało stosunki domowe, redefiniując je w kategoriach prawnych, a więc np. nadając ojcu status prywatnego właściciela dzieci. Właściwa emancypacja sfery prywatności nie może się bowiem skutecznie dokonać za pośrednictwem wewnętrznych stosunków tej sfery publicznej, z której wcześniej była wykluczona; musi ona natomiast polegać na upublicznieniu jej własnych wewnętrznych stosunków, tzn. na takiej uniwersalizacji tych stosunków, by mogły one zarazem posłużyć do wytworzenia nowego kształtu tego, co publiczne, tym razem jednak już na własnych warunkach sfery prywatności i na jej własny obraz i podobieństwo. Po „prywatnym państwie” starożytnego Rzymu przychodzi więc kolej na „rodzinę publiczną” – nową formułę życia zbiorowego otwierającą przed trywialnością życia domowego perspektywę heroizmu. Historyczne warunki owego przejścia tworzy upadek Rzymu i jego publicznych instytucji. Wówczas bowiem formuła podstawowej instytucji sfery prywatności – rodziny – rozszerza się i modyfikuje w miarę jak na znaczeniu zyskują i zaczynają być traktowane na równi z naturalnym pokrewieństwem, tzn. jako jednakowo obowiązujące, więzy pokrewieństwa sztucznego związane z nową i specyficznie feudalną więzią wasalną, jak gdyby naprawdę silny był tylko taki układ społeczny, który jeśli już nie opiera się na związku krwi, to przynajmniej ten związek imituje[1]. „Wasal dla seniora, a senior dla wasala to przez długi czas jak gdyby dodatkowy krewny; w zakresie zarówno obowiązków, jak praw stawiano go chętnie na równi z tymi, których łączyły więzy krwi”[2]. Zakres oddziaływania tego nowego związku osobistej zależności, początkowo ograniczonego do kręgu domowników, później ogromnie się rozszerzył[3]. Odczuwano go tak mocno, że jego obraz rzutował na wszystkie inne stosunki ludzkie starsze od niego i, można by sądzić, czcigodniejsze, nie wyłączając przyrodzonych stosunków rodzinnych, które początkowo imitował. Widać więc, że tak poszerzona i zmodyfikowana rodzina, właśnie wskutek swej częściowej denaturalizacji poprzez indywidualizację uczestnictwa swych nowych, kooptowanych w oparciu o osobistą umowę członków, z jednej strony różnicuje się wewnętrznie, upublicznia swe wewnętrzne stosunki przez ich ceremonializację, przełamując tym samym swój status wspólnoty milczącej („Z samej natury stosunków między krewnymi wynika, że łatwo obchodzą się bez wysyłania do siebie pism”[4]), z drugiej zaś strony usiłuje zachować pozory, że proces ten, przynajmniej co do formy, mieści się w ramach jej naturalnej konstytucji. Z kolei prawo zwyczajowe, którego nikłe znaczenie w szczytowym okresie prawa rzymskiego było zjawiskiem osobliwym[5], choć w świetle ówczesnej tendencji do formalnej kodyfikacji pewnie zrozumiałym, uzyskuje obecnie znaczenie dominujące. Nie jest ono utrwalane pisemnie ani w praktyce sądowej, ani w formie ustaw[6]. „Zarówno gdy w grę wchodziły prywatne transakcje, jak reguły o szerokim zastosowaniu, tradycja miała jedną tylko gwarancję: pamięć”[7]. Większość tych, którzy mieli orzekać, co jest prawem, czyniła to tylko od przypadku do przypadku, nie mając do tego żadnego systematycznego przygotowania[8]. Prawoznawstwo staje się wyrazem nie tyle znajomości rzeczy, ile potrzeby[9]. „Każdy akt bowiem, raz spełniony albo – lepiej – powtórzony dwu- lub trzykrotnie, mógł stać się precedensem, nawet wówczas, gdy na początku był czymś wyjątkowym albo po prostu bezprawnym”[10] – „co już raz się zdarzyło, ma prawo dziać się dalej”[11]. Tak tworzone prawo zwyczajowe „zbyt często sankcjonowało przemoc i, czyniąc ją korzystną, przyczyniało się do jej krzewienia”[12]. W tej sytuacji własność „jako rzeczywistość materialna czy psychologiczna” staje się prawie nieznana[13], a surowa ekskluzywność, jaka charakteryzowała własność typu rzymskiego, nie ma w nowych warunkach prawie żadnego znaczenia[14]. Prawowitość własności prywatnej jest wprawdzie uznawana, jednakże w praktyce solidarność rodziny prowadzi do wspólnoty mienia[15]. Albowiem tym, co w prywatnej własności się uznaje, nie jest faktyczne jej posiadanie, lecz tylko prawo jej przejęcia, równoznaczne z prawem ciągnięcia z niej korzyści „po dobrej woli albo gwałtem”[16]. W rezultacie własność, a właściwie prawo do jej przejęcia, staje się przedmiotem „partycypacji prawnej”, w wyniku której nie tylko jej bezpośredni użytkownik, ale także cała gromada powiązanych z nim stosunkami osobistej zależności ludzi mogła o danym kawałku ziemi z równą słusznością powiedzieć: „to jest moje pole”[17], co znaczyło także, że ewentualne odstąpienie tego gruntu nie mogło zostać „uprawomocnione” bez zgody i zaspokojenia roszczeń wszystkich zainteresowanych. Zarysowane wyżej zmiany w sposobie funkcjonowania rodziny, prawa i własności miały jednak swe istotne ograniczenie w tym, że wzajemna zależność osobista seniora i wasala „łączyła dwóch ludzi, którzy w samym założeniu nie stali na jednym poziomie”[18]. Jeśli więc zmiany te tworzyły wstępne warunki emancypacji sfery prywatności, to głównie w tym sensie, że zapośredniczały właściwe wewnętrznym stosunkom starożytnego gospodarstwa domowego bezpośrednie panowanie „ojca rodziny”, cywilizowały to panowanie i upubliczniały, wyposażając je w nowe instrumenty rozszerzania rodziny i panowania nad nią właśnie w postaci nadzwyczaj uelastycznionego prawodawstwa czy też niezwykle pojemnego rozumienia własności, dzięki którym tak zmodyfikowana rodzina mogła się stać uniwersalnym modelem życia zbiorowego – uniwersalnym tak dalece, że osoby uchylające się od posiadania swego seniora uchodziły w niektórych krajach za wyjęte spod prawa[19]. Owo uelastycznienie prawa wynikało z sytuacji, w której jedynym jego żywym źródłem był obyczaj, prawodawstwo zaś polegało głównie, jeśli nie jedynie, na tego obyczaju interpretowaniu. Dawało to bowiem możliwość kreowania, niekiedy ad hoc , obyczajów nowych poprzez – nierzadko początkowo wymuszane – powtarzanie wybranych zachowań, tak by mogły się one utrwalić i – niczym nowo dokooptowany krewny w starej rodzinie – mniej lub bardziej udatnie imitować powagę obyczajów od dawna już kultywowanych. Nowo tworzone prawo zwyczajowe (określenie paradoksalne nie mniej niż „ekonomia polityczna”) sankcjonuje więc i niejako oswaja czy też usprawiedliwia przemoc zwierzchnika wobec osoby podporządkowanej, ponieważ z konieczności zakłada współudział tej ostatniej w jego wytworzeniu i kultywowaniu. Choć prawo to realizuje się w powtórzeniach przewidzianych nim zachowań, to właściwym jego przedmiotem są nie same te zachowania, lecz uznanie ich prawomocności i tym samym praktykowanie ich już nie z nawyku czy przyzwyczajenia, bezrefleksyjnie – a przynajmniej nie tylko – lecz jako spełnienie powinności „w służbie” zwierzchnikowi i z szacunku dla niego. W ten sposób status osoby podporządkowanej staje się przez nią samą przynajmniej współtworzony: panowanie zwierzchnika, o ile dokonuje się za pośrednictwem – nawet ad hoc kreowanego – prawa zwyczajowego, okazuje się więc źródłem i sposobem wykształcania w osobie podporządkowanej jej panowania nad samą sobą. I dopiero ten nieco zaskakujący w relacji feudalnej podległości rys podmiotowy otwiera możliwość zbudowania na gruzach „stanu prawnego” starożytnego Rzymu nowego, właściwego nowożytności, bo zapośredniczonego przez arbitralną wolę zainteresowanych jednostek, „stanu moralnego” jako „rodziny publicznej” – zbiorowości podmiotów, które swą wolność i autonomię realizują za pośrednictwem podległości zwierzchnikowi. Niejaka płynność prawa zwyczajowego, które potwierdza swą obowiązywalność o tyle tylko, o ile jest kultywowane – zaniedbywane zaś zanika – znajduje swój odpowiednik i uzupełnienie w prowizorycznym charakterze własności tworzonej wówczas przez nadawanie prawa jej użytkowania w zamian za powinności, przy czym nadający potwierdzał w ten sposób i instytucjonalizował swą rolę zwierzchnika, przyjmujący zaś – swą rolę osoby podporządkowanej. Istota tej operacji pozostaje niezmieniona zarówno wtedy, gdy to sam ubiegający się o status osoby podporządkowanej („pomocnika swego opiekuna”) przekazuje swą faktycznie użytkowaną własność zwierzchnikowi, by ten, nadając mu prawo jej użytkowania obciążył go zarazem, niejako w zamian, zobowiązaniami, w których spełnianiu realizuje on dopiero swą przemianę z użytkownika niepewnej własności w pewnego właściciela jej użytkowości; jak i wtedy, gdy to zwierzchnik, pragnąc utrzymać kogoś w swej służbie bądź też go do niej pozyskać, nadaje mu prawo użytkowania fragmentu swej własności, tzn. uznaje go za właściciela jej użytkowości. W obydwu przypadkach osoba podporządkowana zyskuje, wskutek uznania jej statusu właściciela (nawet jeśli przedmiotem tej własności jest jedynie prawo użytkowania), nie tylko formalną podstawę swej osobowej autonomii, ale także jej treść, tzn. osobiste powinności – wprawdzie wobec zwierzchnika, ale także, zważywszy choćby na obecność wśród nich obowiązku służenia mu radą, za jego pośrednictwem – wobec samej siebie. Nawet więc jeśli zakorzenione w wewnątrzrodzinnych stosunkach bezpośrednie panowanie zwierzchnika nad poddanym mogło ewoluować w stronę quasi-partnerskiej relacji pomiędzy osobami (właścicielami), w której także poddany miał swój udział w podmiotowej samorealizacji, to jednak zakodowana w ich osobistej zależności hierarchia i jakościowa różnica pozycji obydwu stron pozostawała nienaruszona, nie podlegała relatywizacji. Zarówno daleki od postaci logicznie spójnego kodeksu zbiór praw zwyczajowych, jak i zagmatwane stosunki własności mogły wprawdzie wpływać i wpływały na sposób funkcjonowania specyficznie feudalnego stosunku zwierzchnictwa–podległości, ale podważyć go nie były w stanie. Niemniej jednak postępująca autonomizacja członków poszczególnych rodzin, rozmywanie granic tych rodzin (i tak już nadwerężonych stosunkami sztucznego pokrewieństwa), wzmacniane dodatkowo w sytuacji, gdy poddany nierzadko miewał wielu zwierzchników, ci zaś z kolei sami bywali jednocześnie poddanymi zwierzchników własnych – wszystkie te okoliczności tworzyły potrzebę wykształcenia „rodziny publicznej” jako sztucznej „rodziny rodzin”, która uzupełniając zbiorowość rodzin poszczególnych, z jednej strony ujmowała w nową ramę instytucjonalną i tym samym skupiała, utrwalała i systematyzowała rezultaty dotychczas żywiołowego procesu ich denaturalizacji, z drugiej zaś strony usiłowała – niczym ów „przyszywany krewny” – imitować ich spontaniczną naturalność przez zachowanie w wyidealizowanej postaci zakorzenionego w przemocy życia domowego stosunku zwierzchnictwa–podległości. Konstytucja „rodziny publicznej” miała więc wykazać, że naturalny porządek rzeczywistości żywiołowo ukształtowanej pod panowaniem „odwiecznego” prawa zwyczajowego nie tylko nie pozostaje w sprzeczności z wolną działalnością autonomicznych podmiotów, ale może się także stać takiej ich działalności najwyższym rezultatem, jej ukoronowaniem. Czynnikiem homogenizującym wewnętrzne stosunki tej nowej, cokolwiek wyidealizowanej „rodziny” były zaś ponadpartykularne i ponadlokalne regulacje przenikające wszystkie szczeble wielostopniowo zhierarchizowanej zbiorowości, jak choćby zasada – jakkolwiek paradoksalnie by to brzmiało – „równości w przywileju”[20], wedle której prawa, jakie zwierzchnik uznaje na korzyść swych poddanych, oni z kolei powinni przyznać osobom od siebie uzależnionym. Owo „zrównanie w przywileju” otwiera więc perspektywę, w której rozbudowana hierarchia zwierzchników i poddanych zostaje spłaszczona i sprowadzona z powrotem do elementarnej postaci podporządkowania członków rodziny jej głowie. Oznacza to formalną unifikację statusu członków „rodziny publicznej”, którzy uczestniczą w niej tylko jako zwierzchnicy będący zarazem poddanymi, przy jednoczesnym abstrahowaniu od bliżej określających ich faktyczną pozycję osobistych różnic czy prywatnych uwarunkowań. O „rodzinie publicznej” można więc powiedzieć, że zrzeszała zwierzchników, którzy – mając własnych poddanych – sami byli zarazem poddanymi zwierzchnika, a ten z kolei mógł być poddanym już tylko samego siebie. Formalna homogenizacja „rodziny publicznej”, wskutek której zarówno jej członków, jak i jej głowę można sklasyfikować jako zwierzchników będących zarazem poddanymi, otóż homogenizacja ta sprawia, że wcześniej łatwo widoczna, bo przebiegająca pomiędzy różnymi osobami, jakościowa i obiektywna różnica w statusie zwierzchnika i poddanego traci obecnie swą oczywistość, zostaje zinterioryzowana – przede wszystkim w osobie zwierzchnika „rodziny publicznej”, ale także w podlegających mu jej członkach; w tych ostatnich przynajmniej o tyle, o ile aspirują oni do ugruntowania własnego zwierzchnictwa przez potwierdzenie już nie samego faktu jego sprawowania, ale tego, że na nie zasługują. Okazuje się bowiem, że zwierzchnictwo tylko bezpośrednio jest przeciwieństwem podległości, że wyklucza się ono z podległością właśnie wtedy, gdy zwierzchnika łączy z poddanymi bezpośredni, osobisty stosunek uzależnienia. Tymczasem podległość jest niezbędnym dopełnieniem i realizacją zwierzchnictwa, zwierzchnik ma więc obiektywizację swego zwierzchnictwa, jego rzeczywistość, poza sobą – w poddanym, a im bardziej nad nim panuje tylko z zewnątrz, im bardziej potrafi go zdominować, tym bardziej mu się on wymyka, tym mniej warte stają się jego ceremonialne hołdy i inne zewnętrzne świadectwa podległości, tym bardziej puste, formalne i tym mniej prawdziwe i rzeczywiste staje się jego nad nim zwierzchnictwo. Właściwa realizacja zwierzchnictwa może więc i musi być dziełem samego zwierzchnika, co znaczy, że przede wszystkim musi się ona stać jego podmiotową samorealizacją, że musi on ją podjąć wobec samego siebie jako własnego poddanego. W ten sposób spełnia on też formalny warunek przynależności do „rodziny publicznej”, której członkowie – przez to, że sami są także zwierzchnikami – tworzą swemu zwierzchnikowi możliwość takiej podmiotowej samorealizacji niejako „z urzędu”. Stając się własnym poddanym, tworzy on bowiem podstawę osobowej autonomii już nie tylko własnej, ale – poprzez nieuwarunkowany zewnętrznie tryb jej ustanowienia – osobowej autonomii w ogóle, wskutek czego może, a nawet musi – pod groźbą tej autonomii naruszania – respektować analogiczną autonomię członków „rodziny publicznej”, a swoich poddanych, tzn. musi on respektować to, że podlegają mu oni tylko jako zwierzchnicy swych poddanych, natomiast jako poddani samych siebie są już równymi mu, zupełnie autonomicznymi osobami. Innymi słowy, tylko zwierzchnik „rodziny publicznej” wytwarza swą autonomiczną osobowość wyłącznie na drodze podmiotowej samorealizacji, tylko on bowiem – jako zwierzchnik zwierzchników – sprawuje swe zwierzchnictwo, promując zarazem autonomię swych poddanych. Ci ostatni natomiast, będąc w „rodzinie publicznej” tylko członkami, uzyskują potwierdzenie powszechnego, bo dzielonego z wszystkimi osobami, wymiaru swej autonomii jedynie formalnie, nominalnie, a więc znowu niejako „z urzędu”, bo przez nadanie, tzn. z racji tego, że stali się poddanymi zwierzchnika zwierzchników, a nie tylko wskutek swej dotychczas żywiołowej podmiotowej samorealizacji przez panowanie nad poddanymi. Dla wszystkich, poza zwierzchnikiem, członków „rodziny publicznej” powszechny wymiar ich osobowej autonomii nie jest więc po prostu potwierdzeniem istniejącego stanu rzeczy, lecz jest zadaniem, zobowiązaniem, które trzeba dopiero wykonać, jest formalnie wytyczoną, lecz pustą ramą, zawsze zbyt obszerną dla żywiołowo nagromadzonych zaszłości ich dotychczas tylko prywatnej podmiotowej samorealizacji. Ich poddani nie są już bowiem niczyimi zwierzchnikami, co sprawia, że członkowie „rodziny publicznej” nie mogą zrealizować powszechnego wymiaru swej osobowej autonomii tylko w odniesieniu do samych siebie, tj. bez jednoczesnego wyzwolenia swych poddanych przez ich oświecenie, wykształcenie w nich zdolności do sprawowania nad sobą zwierzchnictwa, by w tej moralnej rewolucji uczynić zadość zasadzie „równości w przywileju”, dostarczyć „zwierzchnikowi zwierzchników” nowych poddanych i przekształcić „rodzinę publiczną” w instytucję prawdziwie powszechną. Dopóki to jednak nie nastąpi, jeśli w ogóle kiedykolwiek, „rodzina publiczna” nie może bez reszty wchłonąć i rozpuścić w sobie rodzin prywatnych jako zbiorowości osób względnie tylko autonomicznych, bo połączonych więzami bezpośredniej zależności; może ona jedynie owe prywatne rodziny uzupełniać, konstytuować się ponad nimi jako ich możliwa idealizacja, co najwyżej oddziałująca zwrotnie na ich wewnętrzne stosunki, tak by określały one status tworzących je osób nie bezpośrednio, lecz przez swoje przedstawienia w osobach tymi stosunkami powiązanych, a więc przez wolne decyzje tych osób, podejmowane przy uwzględnieniu ich autonomii. Podstawowym sposobem realizowania osobowej autonomii jest prawodawstwo, w przypadku zaś członka „rodziny publicznej” – powszechnie obowiązujące prawodawstwo. Najlepszym przykładem jest tu zwierzchnik „rodziny publicznej”, którego autonomia – poprzez szczególny tryb jej ustanowienia – jest nie tylko określeniem jego faktycznego statusu, ale także ogólną normą, powszechnym prawem nadanym członkom tej rodziny jako obowiązek podnoszenia – przez uniwersalizację i ujednolicenie – standardu uprawomocniania przez nich swego zwierzchnictwa, dotychczas opieranego na żywiołowo kształtowanym i mechanicznie uszlachetnianym przez „długie trwanie”, lokalnym i partykularnym prawie zwyczajowym. Członkowie „rodziny publicznej” są więc zobowiązani przez swego zwierzchnika do przekraczania naturalnych ograniczeń własnego zwierzchnictwa, tak by sprawowane ono było przede wszystkim nie wobec poddanych, ale wobec samych siebie, i by wskutek tego ich prawodawstwo nie było już skierowane tylko do określonych adresatów, lecz mogło aspirować do powszechności. Panowanie nad poddanymi okazuje się więc jedynie nieadekwatnym sposobem panowania nad samym sobą, które – jako realizowane za pośrednictwem obowiązku nadanego przez zwierzchnika „rodziny publicznej” – powinno przybierać formę prawodawstwa powszechnego, tzn. uwzględniającego także punkt widzenia każdego z pozostałych członków „rodziny publicznej”, ci ostatni bowiem jako poddani tego samego zwierzchnika i tak samo przez niego zobowiązani powinni postępować analogicznie. Zważywszy jednak, że do panowania nad sobą ma skłaniać nie płonna nadzieja na wzajemność ze strony innych[21], lecz nadany przez zwierzchnika obowiązek podlegania samemu sobie jako powszechnemu prawodawcy, „rodzina publiczna” zyskuje w swej organizacji rodzaj systematyczności, która pozwala nazwać ją państwem, a dokładniej – jak chce Kant dla podkreślenia autonomii i powszechnie prawodawczego charakteru jego członków – „państwem celów”. Jest godne uwagi, że kantowskie „państwo celów”, mimo że jest tylko idealną instytucją zrealizowanej moralności, tzn. dającą się pomyśleć przy jednoczesnym abstrahowaniu od [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plpies-bambi.htw.pl
|
|
 |
Odnośniki
Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.Marek Ludwicki 2 automatyka i robotyka, Studia, Automatyka i robotykaMarek-Ruka Marianna - Rehabilitacja społeczna, PSYCHOLOGIA, psychologia rozwojowa i osobowości, psychologia społecznaMarek Szczepaniec - Makroekonomia, Szkoła wykłady, MakroekonomiaMarek Dobecki - Zapewnienie jakości analliz chemicznych, Przedmioty ścisłe, Chemia, Chemia AnalitycznaMarek kk, prawo, karne, karne zmiany - projekty uzasadnienia 2014 i 2015Marek Bernacki - Stanisław Vincenz – Czesław Miłosz kręgi wzajemnej fascynacji i inspiracji, Teoria literaturyMarek-Szweda-194515-grH, MBM PWr W10, II stopień, badania elementów i zespołów maszynMarek Piwko Outsourcing elementem zarzdzania ryzykiem w banku2-[ www.potrzebujegotowki.pl ], Ściągi i wypracowaniaMAREK ANNEUSZ LUKAN - WOJNA DOMOWA, Dokumenty. Hasło - Krzaczki, Autorzy starożytniMarek Tulliusz Cyceron - Listy, WIEDZA O KULTURZE, Historyczne teksty źródłowe
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plimikimi.opx.pl
|
|
|
 |
Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.
|
|
|
|