Photo Rating Website
Strona początkowa Mateusz, Nowakowski, Bóg, Nauka
Melville Herman - Barthleby, Nieposortowane (2)

aaaaCzęsto usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.aaaa [ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jestem dość starym człowiekiem. Z racji zawodu wykony-
wanego przez ostatnich trzydzieści lat miałem możność bliższe-
go obcowania z interesującą i w pewien sposób niezwykłą
grupą ludzi, o której jak dotąd, o ile mi wiadomo, nigdy ni-
czego nie napisano — mam na myśli kopistów sądowych,
czyli skrybów. Znałem wielu z nich urzędowo i prywatnie,
a gdybym chciał, mógłbym opowiedzieć kilka historyjek,
które wywołałyby zapewne uśmiech na twarzach ludzi dobro-
dusznych, a sentymentalnym duszyczkom wycisnęłyby łzy
z oczu. Lecz darowałbym sobie życiorysy ich wszystkich za
kilka urywków z życia Bartleby'ego, który był najosobliwszym
skrybą, jakiego kiedykolwiek udało mi się widzieć lub o ja-
kimkolwiek słyszeć. Mógłbym spisywać całe żywoty innych
kopistów, lecz w przypadku Bartleby'ego nic takiego nie da
się zrobić. Nie sądzę, by istniały materiały pozwalające na
odtworzenie w wyczerpujący i zadowalający sposób biografii
tego człowieka. Jest to niepowetowana strata dla literatury.
Bartleby był jedną z tych istot, o których nie wiadomo ni-
czego pewnego, chyba że na podstawie ich własnych wypo-
wiedzi, lecz te w przypadku Bartleby'ego były niezwykle skąpe.
Co widziałem na własne zdumione oczy, to cała moja wiedza
o Bartlebym, nie licząc oczywiście jednej niejasnej relacji,
która pojawi się w dalszym ciągu tej opowieści.
Nim przedstawię owego skrybę, takiego jakim go po raz
pierwszy ujrzałem, wskazane jest, bym powiedział coś niecoś
0 sobie, moich pracownikach, mojej pracy, kancelarii
1 całym mym otoczeniu, albowiem kilka takich opisów jest
nieodzownych do należytego zrozumienia głównego bohatera,
24
którego mam zamiar przedstawić. Po pierwsze: jestem czło-
wiekiem, który od czasów swej młodości do tej pory trwa
w głębokim przeświadczeniu, że najłatwiejsza droga życiowa
jest najlepsza. "Stąd, choć należę do zawodu przysłowiowo
ruchliwego i nerwowego, którego wykonywanie doprowadza
nawet nieraz do burzliwych zajść, to jednak nigdy nie do-
puściłem, by coś w tym rodzaju naruszyło mój spokój. Jestem
jednym z tych wyzutych z a mbicji prawników, którzy nigdy
nie przemawiają do ławy przysięgłych lub w jakikolwiek spo-
sób zabiegają o publiczny poklask, lecz w chłodnym spokoju
wygodnego zacisza, wśród obligacji ludzi zamożnych, zastawów
hipotecznych i dowodów własności robią korzystne interesy.
Wszyscy, którzy mnie znają, uważają mnie za wybitnie s o-
1 i d n e g o człowieka. Zmarły Jan Jakub Astor, osobistość
niezbyt skłonna do poetycznego entuzjazmu, nie wahał się
głosić, że największą moją zaletą jest rozwaga, a następną
metodyczność. Nie mówię tego przez próżność, lecz po prostu
stwierdzam fakt, że byłem zatrudniony w swoim zawodzie
przez zmarłego Jana Jakuba Astora; nazwisko to, przyznaję,
lubię powtarzać, albowiem ma ono okrągłe, kuliste brzmienie
1 dźwięczy jak złoto. Dodam również otwarcie, że nie pozo
stawałem nieczuły na dobrą opinię zmarłego Jana Jakuba
Astora.
Na jakiś czas przed okresem, w którym ta krótka opo-
wieść się
zaczyna,
moje zajęcia zawodowe znacznie się rozrosły.
Przyznano mi dobre dawne stanowisko, obecnie znies ione
w stanie Nowy Jork, najwyższego sędziego w Sądzie Polubow-
nym. Nie był to urząd wymagający zbyt wytężonej pracy,
natomiast dający miły sercu dochód. Rzadko kiedy tracę
panowanie nad sobą, jeszcze rzadziej daję upust niebezpieczne-
mu oburzeniu wobec krzywd i zniewag, lecz niechaj mi wol no
będzie pozwolić sobie w tym miejscu na zuchwałość i oznajmić,
że uważam nagłe i gwałtowne zniesienie przez naszą
konstytucję stanowiska najwyższego sędziego w Sądzie Po-
lubownym za... niewczesną uchwałę parlamentu; tym bardziej
że liczyłem na dożywotnią dzierżawę dochodów, a tymczasem
otrzymałem jedynie zyski z kilku zaledwie lat — lecz to na
marginesie.
Moja kancelaria adwokacka znajdowała się na piętrze
pewnego budynku pod numerem... przy Wall Street. Z jednej
2 Weranda
25
strony okna wychodziły na białą ścianę wnętrza obszernego
odkrytego szybu, przechodzącego przez cały budynek od
góry do dołu.
Widok ów mógłby uchodzić za dość jednostajny, pozbawiony
tego, co pejzażyści nazywają „życiem", lecz nawet jeśli tak
było w istocie, widok z drugiej strony mej kancelarii dostarczał
co najmniej kontrastowych wrażeń. Z tej bowiem strony
rozciągał się z mych okien niczym nie przesłonięty widok na
wyniosły ceglany mur, sczerniały ze starości i od wiecznego
cienia. Nie potrzeba było lornety, by wydobyć ukryte
powaby owego muru, albowiem dla wygody wszystkich
krótkowidzów przysunięty był na odległość niespełna dziesię-
ciu stóp do mych szyb okiennych. Wobec znacznych wysokości
otaczających budynków i faktu, że moja kancelaria znajdowała
się na drugim piętrze, przestrzeń pomiędzy ową ścianą a moją
wielce przypominała kwadratową studnię.
W okresie bezpośrednio poprzedzającym pojawienie się
i
Bartleby'ego zatrudniałem dwie osoby jako kopistów i dobrze i
zapowiadającego się chłopaka jako gońca. Pierwszy z nich'
to Indor, drugi — Kleszcz, a trzeci — Imbirek. Nie są to na- *
zwiska, jakie można
znaleźć
w książce adresowej. W
rzeczy
'
samej były to przezwiska, które moi trzej urzędnicy wzajem-
!
nie sobie nadali uważając, że oddają one szczególne cechy
ich powierzchowności lub charakteru.
Indor był niskim, pękatym Anglikiem mniej więcej w moim
!
wieku — czyli dobiegającym sześćdziesiątki. Rankiem oblicze
jego miało, rzec by można, piękne czerwone zabarwienie,
natomiast po dwunastej w południe — godzinie jego obiadu —
lśniło niczym ruszt pełen wigilijnych węgielków — lśnienie
to utrzymywało się nadal, stopniowo jednak blednąc, mniej
więcej aż do godziny szóstej po południa Po tej godzinie
nie widywałem już właściciela owego oblicza, które osiągając
swój zenit wraz ze słońcem; zdawało się zachodzić wraz z nim,
wschodzić, znów osiągać zenit i skłaniać się ku zachodowi
następnego dnia z tą samą regularnością i nie zmniejszoną
chwałą. Spotkałem się w ciągu mego życia z wieloma dziwnymi J
zbiegami okoliczności, z których nie najmniej osobliwy był ten,!
że dokładnie w tym samym czasie, gdy czerwone i jaśniejące
oblicze Indora wysyłano najwspanialsze promienie, wtedy [
właśnie, w owej krytycznej chwili rozpoczynał się okres dnia,
26
w którym moim zdaniem jego zdolności zawodowe ulegały
poważnemu zakłóceniu na resztę doby. Nie znaczyło to, że
poddawał się wówczas absolutnemu lenistwu czy niechęci do
spraw zawodowych; wprost przeciwnie. Trudność polegała na
tym, że wykazywał aż zbyt wielką energię. Jego czynności
odznaczały się osobliwą, pełną zapału i podniecenia kapryśną
zuchowatością. Maczał nieostrożnie pióro w kałamarzu. Wszy-
stkie kleksy, jakie plamiły moje dokumenty, spadały na nie
po godzinie dwunastej w południe. W rzeczy samej nie tylko
bywał nieuważny i w pożałowania godny sposób oddawał
się robieniu kleksów w godzinach popołudniowych, lecz zdarza-
ły się również dnie, kiedy posuwał się dalej i czynił zbyt wiele
hałasu. W takich chwilach twarz jego płonęła jeszcze inten-
sywniejszymi barwami, jak gdyby nasypano tłustego węgla
na antracyt. Robił nieprzyjemny harmider krzesłem; rozsypy-
wał piasek z piaseczniczki; naprawiając pióra, łamał je nie-
cierpliwie na kawałeczki i ciskał na podłogę w przypływie
nagłej pasji; wstawał i przechylał się przez stół, rozrzucając
wokół papiery w sposób, bynajmniej nie malowniczy;, smutny
to bardzo widok, gdy zachowuje się podobnie człowiek w star-
szym bądź co bądź wieku. Niemniej, ponieważ pod wieloma
względami był osobą bardzo dla mnie cenną i zawsze do go-
dziny dwunastej w południe był najszybszym, a również naj-
sumienniejszym osobnikiem, wykonującym ogrom pracy w spo-
sób niezrównany — dla tychże przyczyn skłonny byłem nie
zwracać uwagi na jego ekscentryczne wyskoki, choć, co prawda,
czyniłem mu czasem wymówki. Robiłem to jednak delikatnie,
albowiem choć rano był najuprzejmiejszym, powiem nawet,
najłagodniejszym z ludzi, to jednak po południu, jeśli go
sprowokowano, potrafił mleć językiem bez zastanowienia —
w istocie bywał bezczelny. A więc doceniając jego poranne
usługi i będąc zdecydowanym ich nie utracić — a z drugiej
strony czując się nieswojo z przyczyny jego drażniącego
zachowania po godzinie dwunastej i nie chcąc, jako człowiek
lubiący spokój, wywoływać mymi wymówkami jego niesto-
sownych replik — postanowiłem w pewne sobotnie południe
(zawsze był gorszy w sobotę) napomknąć bardzo uprzejmie,
że może byłoby wskazane ze względu na wiek ograniczyć
jego obowiązki; krótko mówiąc, że nie potrzebuje przychodzić
do mojej kancelarii po godzinie dwunastej, lecz po spożyciu
27
obiadu będzie mógł wracać do swego mieszkania i odpoczy-
wać aż do czasu popołudniowej herbaty. Nie zgodził się jed-
nak i uparcie obstawał przy swoich popołudniowych zaję-
ciach. Jego zadzierzysta pewność siebie stała się nie do wy-
trzymania, gdy począł zapewniać mnie oratorskim tonem,
wymachując długą linijką w drugim końcu pokoju, że jeśli
jego usługi są pożyteczne w godzinach rannych, to jakże nieod-
zowne muszą być po południu

Za pozwoleniem, sir — rzekł Indor przy tej okazji —
uważam siebie za pańską prawą rękę. Rano ustawiam jedynie
i rozwijam kolumny, lecz po południu staję na ich czele i rzu
cam się walecznie do ataku na wroga, tak więc... — przy tych
słowach wykonał gwałtowne pchnięcie linijką.

Ale kleksy, Indorze — napomknąłem.

To prawda, lecz, za pozwoleniem, sir, proszę spojrzeć
na te włosy! Starzeję się. Z pewnością, sir, za jeden czy dwa
kleksy zrobione w gorące popiołudnie nie należy czynić wy
mówek komuś, kto ma siwe włosy. Człowiek w starszym wie
ku— nawet jeśli plami papier atramentem — jest godny sza
cunku. Za przeproszeniem, sir, my obaj starzejemy się.
Trudno było oprzeć się podobnemu apelowi do moich ko-
leżeńskich uczuć. W każdym razie pojąłem, że nie odejdzie.
Postanowiłem więc pozwolić mu zostać, obiecując sobie jed-
nak, że dopilnuję, by w czasie godzin popołudniowych miał
do czynienia z mniej ważnymi papierami.
Kleszcz, drugi na mej liście, był bladym, mniej więcej dwu-
dziestopięcioletnim człowiekiem z bokobrodami, o wyglądzie
korsarza. Zawsze uważałem go za ofiarę dwóch złych mocy —
ambicji i niestrawności. Ambicja przejawiała się u niego w pew-
nej niecierpliwości przy wykonywaniu obowiązków zwykłego
kopisty i w niczym nie usprawiedliwionym wkraczaniu w ściśle
fachowe sprawy, takie jak wystawianie oryginalnych do-
kumentów prawnych. O niestrawności zdawała się świadczyć
zdarzająca się od czasu do czasu nerwowa drażliwośc i skłon-
ność do irytacji, która wywoływała grymas i głośne zgrzyta-
nie zębami na widok błędów popełnionych w czasie przepi-
sywania; niepotrzebne przekleństwa wyrażane bardziej sy-
kiem niż słowami w największym wirze pracy, a zwłaszcza
bezustanne niezadowolenie z wysokości stołu, przy którym
pracował. Choć mebel ów wyposażony był w bardzo pomy-
28
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pies-bambi.htw.pl
  • Odnośniki
    Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.
    Maryja, Religijne, Katechezy, Materiały katechetyczne i duszpasterskie, Katecheza, Dokumentacja do katechezy, Konspekty, nieposortowane
    Melchior Malgorzata - Zaglada a tozsamosc - Polscy Zydzi ocaleni na aryjskich papierach, Nieposortowane (2)
    Mackiewicz Stanisław (Cat) - 1896-1966. Wilno-Londyn-Warszawa, Nieposortowane (2)
    merlin test, Materiały nieposegregowane, Artykuły. testy i opisy
    Markowski Tadeusz - Tak bardzo chciał być człowiekiem, Nieposortowane (2)
    Matylda Rokeby - Walter Scott, Nieposortowane (2)
    Marta Leśnicka - Zielska, Materiały nieposegregowane, Inne
    McMurtry Larry - Czule słówka, Nieposortowane (2)
    McCammon Robert R - Chlopięce lata, Nieposortowane (2)
    Meade Elisabeth T - W swiecie dziewczat, Nieposortowane (2)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • exopolandff.htw.pl
  • Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.

    Designed By Royalty-Free.Org