aaaaCzęsto usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.aaaa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Marjorie Perloff
„Pound/Stevens: czyja era?"
(dwadzieścia lat później)
przełożył Tadeusz Pióro
Pomysł na esej „Pound/Stevens: czyja era?" pojawił się pewnego popołudnia około roku 1980 w trakcie wspaniałej, pełnej mocnych argumentów rozmowy, jaką prowadziłam w domu poety Charlesa Wrighta w Los Angeles z dwoma młodymi ludźmi. Paul Monette i Roger Horwitz - błyskotliwi, dowcipni i czarujący - zmarli później na AIDS, Roger w 1986 roku (po długiej, ciężkiej chorobie, upamiętnionej we wstrząsających wspomnieniach Paula, Borrowed Time), Paul w 1995. Lecz w roku 1980 o AIDS nikt jeszcze nie słyszał, zaś Paul i Roger mieli więcej joie de vivre niż ktokolwiek spośród moich znajomych. Roger zrobił doktorat z literatury porównawczej na Harvardzie, broniąc pracę o francuskim pisarzu Henri Thomasie, ale później zdecydował się na studia prawnicze, aby mieć swobodę życiowego wyboru. Natomiast Paul studiował w Yale, wydał tom wierszy spod znaku Jamesa Merrilla i Richarda Howarda, przez krótki czas uczył w liceum pod Bostonem, a następnie wziął się za pisanie powieści i po sukcesie Taking Care of Mrs. Carroll dostał posadę w Universal Studios w Hollywood jako scenarzysta.
Tamtego popołudnia wdaliśmy się w rozmowę o poezji. Paul oświadczył, że kocha Stevensa, Williamsa zaś uważa za „trywialnego", i tak naprawdę nigdy nie zagłębił się w Pounda. „Chyba studiowałeś u Harolda Blooma", powiedziałam. Paul był zaskoczony i zapytał, skąd wiem. Odparłam, że wszystko, co mówi o wielkości Stevensa - w odróżnieniu od Williamsa i Pounda - jest typową Bloomomową. Czy też połączeniem Blooma z Hillisem Millerem i Geoffreyem Hartmanem - wszyscy trzej byli wówczas w Yale i uznawali Stevensa za największego współczesnego poetę Ameryki. Dla Paula Stevens był prawowitym spadkobiercą Keatsa i Shelleya (ulubionych poetów Paula), natomiast Pound - kimś w rodzaju ezoterycznego dziwaka, którego Pieśni większość profesorów z Yale odrzucała jako niespójne i niezrozumiałe (choć wielki bibliograf Donald Gallup był przecież jednym z nich). Jak na ironię archiwum papierów po Poundzie znajduje się właśnie tam, w bibliotece Beinecke, lecz nikt z Yale nimi się nie interesował.
Ponieważ nieco wcześniej byłam na drugiej już konferencji Poundowskiej w Orono w stanie Maine (pierwsza odbyła się w 1975), stanowczo zaprotestowałam przeciwko ocenie Paula. Nigdy wszakże nie należałam do zagorzałych poundystów, do tej grupy gorliwych entuzjastów, którzy wyszukują źródła i znaczenia każdego greckiego wyrazu, każdego chińskiego ideogramu, każdego odniesienia do historii gospodarczej USA, i którzy właśnie kompilowali wówczas Companion to the Cantos (1985). Redaktor tego dwutomowego kompendium, Carroll Terrell z Uniwersytetu Maine, był zarazem założycielem pisma „Paideuma" (1972 - ), w którego zespole znaleźli się również Hugh Kenner i Eva Hesse, wielcy znawcy modernizmu. Należy przy tym pamiętać, że poundyści - z nielicznymi wyjątkami - byli marginalizowani przez akademicki establishment; ich poeta znajdował się zbyt daleko od głównego nurtu i był nazbyt skompromitowany politycznie, aby zdobyć akceptację w Yale Wallace'a Stevensa, a co dopiero na Harvardzie. W Cambridge zaś, gdzie wykłady ze Stevensa miał Frank Kermode, poezji Pounda właściwie nie nauczano w ogóle. Brytyjscy studenci, którzy chcieli studiować Pounda - a było ich coraz więcej - przyjeżdżali do Kennera w Santa Barbara lub do Stanfordu, gdzie na krótki okres (jeszcze przed moim czasem) zbiegły się drogi zainteresowanych Poundem badaczy - konkretnie: Donalda Davie'ego, George'a Dekkera, Williama Chace'a i Alberta Gelpi. Czy Zachodnie Wybrzeże było szerzej otwarte na ekscentryczność Pounda niż cała reszta kraju? Być może tak.
W każdym bądź razie te dwa obozy reprezentowały konkurujące ze sobą kompleksy kulturalno-polityczne, choć byłoby nadmiernym uproszczeniem utożsamiać je z prawicą i lewicą, ponieważ trudno uznać Stevensa za człowieka lewicy - pod pewnymi względami był on bardziej konserwatywny niż populistyczno-„awangardowy" Pound. Tego rodzaju ironiczne okoliczności skłoniły mnie do zajęcia się głębiej tą sprawą, zaś Bloomofilia Monette'a (Bloom był wtedy u szczytu sławy) stanowiła bodziec bezpośredni. Pamiętajmy, że we wczesnych latach osiemdziesiątych, przed epidemią AIDS, bliźniacze pytania: „czym jest poezja?" (teoria) i „czy to jest dobry wiersz?" (praktyka) były rzeczywiście istotne. Paul, który został później znanym aktywistą na rzecz chorych na AIDS, w tamtym okresie miał podejście apolityczne. Nie interesował się poezją gejowską, lecz Poezją, zwłaszcza klasykami. Książka Borrowed Time, wspomnienia Paula o życiu z Rogerem, opisuje szczegółowo ich podróż do Grecji i ekstatyczne reakcje na miejsca święte - Delfy, Mykeny, Delos. Tymczasem poeci ze Wschodniego Wybrzeża, przyjaciele Paula, tacy jak Richard Howard, Alfred Corn czy J. D. McClatchy, nieustannie besztali go za to, że zrezygnował z zamknięcia w murach akademii i „zaprzedał się" Hollywood.
W poetyckim świecie Harolda Blooma poeta - zgodnie z tym, co pisał sam Stevens - był „kapłanem niewidzialnego", twórcą „Zapisków na rzecz Najwyższej Fikcji". Tekstu poetyckiego nie uważało się - tak jak teraz - za aspekt społecznej praktyki bądź za interwencję, a w jeszcze mniejszym stopniu za kulturowy symptom, wskazujący na podświadome postawy wobec klasy, rasy czy płci. Jedyny rodzaj sytuowania, jakiego się podejmowano - a odnosi się to zarówno do Pounda, jak i Stevensa - miał określić miejsce wiersza w tradycji poetyckiej. Czy Pounda da się zrozumieć w świetle Browninga, czy też musimy się cofnąć do Katullusa i Propercjusza? Czyżby Stevens został zawłaszczony przez tych, którzy (jak Frank Kermode) umieszczali go w tradycji brytyjskiego romantyzmu, podczas gdy w istocie pochodzi on w prostej linii od Emersona i Whitmana? Czy Eliot, który wyrażał się pogardliwie o romantykach i poetach wiktoriańskich, rzeczywiście był (jak twierdzi Perry Meisel) całkiem podobny do Alfreda, Lorda Tennysona? I - już z naszego podwórka - czy John Ashbery, który wreszcie zaczynał być dostrzegany, choć wiersze publikował od 1956 roku, to coś więcej niż kolejne wcielenie Stevensa? Kto jest „prawdziwym" spadkobiercą Pounda/Williamsa: Charles Olson czy Robert Lowell? Pismo „Sagetrieb", założone na Uniwersytecie Maine w Orono w 1979 roku przez Burtona Hatlena, nosiło wymowny podtytuł: „Pismo poświęcone poezji w tradycji Pounda/Williamsa". Później doszło jeszcze nazwisko H. D., a całkiem niedawno podtytuł został zmieniony na „Pismo poświęcone poezji w tradycji imażyzmu/obiektywizmu".
Studiowanie poezji w tamtych latach było więc w osobliwy sposób sprawą tradycji i indywidualnego talentu. Pod koniec lat osiemdziesiątych sytuacja zaczęła ulegać zmianie wraz z rozwojem krytyki kulturowej, opartej na zagadnieniach rasy i płci. Uważam, że epidemia AIDS - dziesiątkując tak dużą część społeczności, którą poezja naprawdę obchodziła - odegrała istotną rolę w zwiększeniu społecznej i kulturowej świadomości pracowników akademii. Wraz z dominacją nowych paradygmatów, zarówno Pound, jak i Stevens (a w gruncie rzeczy wszyscy biali, heteroseksualni moderniści płci męskiej) poszli w odstawkę, a zainteresowanie uczonych skupiło się na kobietach (zwłaszcza Gertrudzie Stein, Minie Loy i H. D) oraz afroamerykańskich poetach początku stulecia, którymi prawie nikt wcześniej się nie zajmował. Nie była to tylko kwestia faszyzmu i antysemityzmu Pounda, za którą zabrali się różni badacze w całej gamie książek, od Genealogy of Demons ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plpies-bambi.htw.pl