|
|
|
|
McMahon Barbara - Wesołych Świąt, Henrieta 3, Świąteczne romanse
|
aaaaCzęsto usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.aaaa
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Barbara McMahon Wesołych świąt ROZDZIAŁ PIERWSZY - Jakiś kowboj domaga się spotkania z tobą. I jeśli nie oznacza to kłopotów, to ja nie wiem nic o mężczyznach - rzuciła Annalise dramatycznym szeptem. Przez chwilę Deb wpatrywała się w swoją asystentkę. Annalise spotykała się z mężczyznami pięć, a czasem sześć razy w tygodniu. Za każdym razem z innym. Tak więc na pewno wiedziała o męż czyznach wszystko. Wiedziała również, że jej szefowa pracowała właśnie nad niezwykle ważną analizą finansową i że nie wolno było jej przeszkadzać. - Kowboj? - spytała cicho Deb. - Coś w tym rodzaju. Naprawdę! Kiedy poprosił o spotkanie z tobą i kiedy odparłam, że jesteś strasznie zajęta, przechylił się przez moje biurko, spojrzał mi prosto w oczy i powiedział, że może zaczekać. Wprost ciarki przebiegły mi po plecach, mówią ci. Deb zmarszczyła czoło i wstała. Pomału podeszła do drzwi. - Czy powiedział, czemu chce widzieć się ze mną? - spytała. - Nie... - Annalise zadrżała z emocji, gdy Deb położyła dłoń na klamce. Deb ostrożnie uchyliła drzwi i wyjrzała przez wąziuteńką szpar kę. Stał tam, niewzruszony jak skała. W dłoni obracał kapelusz. Rzeczywiście wyglądał na kowboja - wysoki, o wyrazistych ry sach. Brakowało mu tylko maski na twarzy. Ale w końcu przycho dzenie w masce do banku mogłoby być niebezpieczne. A może reprezentował prawdę, sprawiedliwość i amerykański styl życia? 6 WESOŁYCH ŚWIĄT Deb zmarszczyła czoło. Może nie Samotnego Jeźdźca miała przed sobą, lecz Supermana? Tymczasem jednak widziała kowboja. Chłopaka z rancza. W dżinsowym ubraniu, muskularnego, o kanciastej i bardzo mę- skiej sylwetce. Często spotykała podobnych mężczyzn na ulicach Denver. Omijała ich zawsze z daleka. Cicho zamknęła drzwi i spojrzała na Annalise. Dziewczyna chy ba miała rację, mówiąc, że będą z nim kłopoty. - Skoro i tak już oderwałam się od pracy, zrobię sobie prze rwę i porozmawiam z nim. Jeśli nie wyjdzie w ciągu dziesię ciu minut, zadzwoń i powiedz, że jest do mnie ważny telefon - po leciła. - Zrobi się! - Annalise uśmiechnęła się i ruszyła do drzwi. Deb opadła na fotel. Z zadowoleniem pomyślała o wielkich roz miarach swego biurka. Czuła, że w nadchodzącej konfrontacji po trzebny jej będzie odpowiedni dystans. Kim był jej gość? Cze go chciał? Prezes banku chętnie odsyłał do niej rozwścieczo nych klientów. Wiedział, że doskonale potrafiła łagodzić napięcia i rozwiązywać problemy. I wcale nie obchodziło go, że tej części swojej pracy po prostu nienawidziła. Często zastanawiała się, cze mu takie sprawy nigdy nie trafiały do jej współpracownika, Phila Moore'a. No cóż. Phil był pupilem szefa i nic na to nie mogła poradzić. Zabiegała usilnie o stanowisko wiceprezesa banku i nie zamierzała ryzykować. Poradzi sobie z tym kowbojem. Właściwie wcale nie wyglą dał na rozzłoszczonego. Był raczej stanowczy. Zdecydowany. Wysoki, potężny i bardzo męski. Machinalnie poukładała leżące przed nią papiery. Czekała. Była gotowa wysłuchać go, wyjaśnić jego sprawę, jakakolwiek by ona była, a potem pozbyć się go szybko i wrócić do przerwanych analiz. - Czy to pani jest D. Harrington? Sądziłem, że to będzie męż czyzna - usłyszała głęboki głos i podniosła głowę. WESOŁYCH ŚWIĄT 7 Z bliska robił oszałamiające wrażenie. Miał jasne, niebieskie oczy. Zupełnie jak letnie niebo nad Denver, pomyślała. Nieco kan ciasta twarz wyglądała jak wyciosana z brązowego kamienia. Wy datna szczęka wskazywała na upór i stanowczość. Deb gotowa była założyć się o wszystko, że czekałby na rozmowę z nią aż do skutku. Potężne ramiona niemal rozsadzały podszytą owczym futrem dre lichową kurtkę. Ale choć nienowa, i tak wyglądała lepiej niż wytarte dżinsy ciasno opinające potężnie umięśnione uda. Jednak i kurtka, i spodnie wyglądały o niebo lepiej niż jego zadeptane i zakurzone wysokie buty. Czyżby przygalopował tu prosto ze swego rancza? Przez krótką chwilę przemknęła jej przez głowę myśl, że przed budynkiem stoi uwiązany jego koń. Absurdalność tego przypusz czenia rozbawiła ją. Ku swemu zdumieniu spostrzegła nagle, ż e im dłużej przyglądała się gościowi, tym mocniej biło jej serce. Wstała powoli i wyciągnęła ku niemu rękę. To nie jej wina, że sądził, iż D. Harrington to mężczyzna. - D jak Deb - powiedziała. - A pan jest... Energicznie zamknął za sobą drzwi. Zanim zdążyły zatrzasnąć się, przemierzył gabinet, rzucił stetsona na krzesło, noga przysunął sobie drugie i usiadł. Zignorował jej wyciągniętą dłoń. Przez cały czas patrzył jej w oczy, - Moje nazwisko nic pani nie powie. Jestem Dusty Wilson. Ale przyjechałem w sprawie Johna Barretta. Deb usiadła. Przesunęła papiery na lewą stronę blatu i popatrzyła na przybysza. - Nie omawiam spraw naszych klientów z obcymi. Jeśli pan Barrett chce wyjaśnić swoją sytuację, powinien zrobić to osobiście. - Tego akurat zrobić nie może. Był bardzo chory i wciąż leży w łóżku. - Nie wiedziałam o tym - odrzekła Deb. - A przecież to takie proste. Gdyby pani czy ktokolwiek inny w tym banku miał choć odrobinę przyzwoitości, żeby sięgnąć po 8 WESOŁYCH ŚWIĄT telefon i sprawdzić, co się dzieje, odkrylibyście ów fakt bez trudu... Nie możecie zająć tej posiadłości! - Chwileczkę! - Deb nasrożyła się. - Próbowaliśmy skontakto wać się z nim i listownie, i telefonicznie. Ale nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Jeśli dobrze pamiętam, pan Barrett ma kilkumiesięczne zaległości w spłacie kredytu. A ponieważ nie uregulował płatności w wyznaczonym terminie, nie mieliśmy innego wyjścia. Musimy postępować zgodnie z przepisami. Poczuła gorączkową potrzebę przypomnienia sobie szczegółów sprawy, zajrzenia do dokumentów. Właściwe rozwiązanie tego pro blemu mogło znacznie zwiększyć jej szanse na objęcie wicepreze- sury. Dlatego też, mimo głębokiej niechęci, nie miała innego wy jścia - musiała wszcząć postępowanie egzekucyjne. Tylko tak mog ła udowodnić prezesowi i Radzie Nadzorczej, iż była kobietą po trafiącą sprostać nowym, większym obowiązkom. Patrząc uważnie w twarz siedzącego przed nią mężczyzny, przy rzekła sobie solennie, że nie dopuści do tego, by jakiś nieokrzesany kowboj przeszkodził jej w staraniach o awans. On zaś milczał i taksował ją zuchwałym spojrzeniem. Deb ze zgrozą przyłapała się na myśli, że powinna sprawdzić w lustrze, czy jej fryzura jest w porządku. Na policzki wypłynął jej gorący rumie niec. Zazwyczaj nie przywiązywała wielkiej wagi do swego wyglą du. Byle tylko nic nie naruszało obrazu kompetentnej profesjonali stki. Kolory noszonych przez nią kostiumów dowodziły, że dosko nale wiedziała, co przystoi pracownikowi bankowości. Ciemny gra nat, grafit, czerń. Zupełnie nie interesowało jej, co ktokolwiek myślał o jej wyglądzie. Dlaczego więc serce załomotało jej tak gwałtownie? Czemu zrobiło się jej tak gorąco? Dlaczego tak bardzo przeraziła się tego mężczyzny? Doby Boże! Co się z nią dzieje?! Przecież to tylko jeszcze jeden wściekły petent, z którym musiała sobie poradzić". [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plpies-bambi.htw.pl
|
|
|
Odnośniki
Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.Medeiros Teresa - Anioł, ROMANSE CZ1, Teresa MedeirosMedeiros Teresa - Uroki, ROMANSE CZ1, Teresa MedeirosMackenzie Myrna - Narzeczone z Red Rose 01 - Odnaleziona muzyka, Henrieta 3, Narzeczone z Red RoseMetcalfe Josie - Rodzina Ffrenchów 03 - Rodzina ze snu, Henrieta 3, Rodzina FfrenchowMcCall Smith Alexander - Niedzielny klub filozoficzny 01 - Niedzielny klub filozoficzny, Henrieta 3, Seria z FotelemMcAllister Anne - Bracia Wolfe 03 -Wyspa z marzeń, Henrieta 3, Bracia WolfeMarshall Paula - Cykl Rodzina Schuylerow 02 - DotkniÄ™cie ognia, Henrieta 3, Rodzina SchuylerowMcAllister Anne - Bracia Wolfe 01 - Wieczny ogień miłości, Henrieta 3, Bracia WolfeMacGregorowie 11 - Bracia z klanu MacGregor 01 - Daniel, Henrieta 3, MacGregorowieMagnolia 01 - Werner Patricia - W huraganie uczuć, Henrieta 3, Magnolia
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plszkicerysunki.xlx.pl
|
|
|
|
Często usiłujemy ukryć nasze uczucia przed tymi, którzy powinni je poznać.
|
|
|
|